czwartek, 4 grudnia 2008

Czy utwór można "złapać"?

Pojęcie „własności intelektualnej” stało się popularnym określeniem zbiorczym na wszystkie prawa wyłączne mające za przedmiot wytwór ludzkiego intelektu wypierając w tym zakresie pojęcie „praw na dobrach niematerialnych”. Sztandarową dziedziną własności intelektualnej jest prawo autorskie. Pomijając dyskusję ile we własności intelektualnej jest z „klasycznego” prawa własności porównajmy przedmioty obu tych praw. Prawo własności odnosi się do rzeczy, natomiast przedmiotem praw autorskich jest utwór. Z zasady rzeczy są naturalnie wyodrębnionymi elementami materii. Dlatego kodeks cywilny w art. 45 poprzestaje na sformułowaniu, że „rzeczami w rozumieniu niniejszego kodeksu są tylko przedmioty materialne”. Nikt nie zastanawia się raczej, gdzie kończy się kubek z herbatą, a zaczyna blat biurka. Inaczej przedstawia się sprawa w przypadku utworów, ponieważ stanowiąc umowny byt niematerialny wymykają się spod oceny naszych zmysłów. Prawo autorskie nie może, więc poprzestać na skonstruowaniu uprawnień, ale musi jeszcze sformułować kryteria na podstawie, których będzie można wyodrębnić chronioną wartość. W przeciwnym wypadku prawo autorskie jako prawo podmiotowe nie ma sensu, skoro nie wiadomo co ma chronić.

Jeśli chodzi o ustalenie co jest utworem, a co nim już nie jest, niewiele kwestii zostało rozstrzygniętych „na pewno”. Wiadomo, że utworami nie są akty normatywne, opublikowane opisy patentowe lub ochronne, dokumenty urzędowe, proste informacje prasowe i inne wytwory opisane w art. 4 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych (pr. aut.). Wiadomo również „na pewno”, że ochroną prawnoautorska nie dotyczy również odkryć, idei, procedur, metod i zasad działania oraz koncepcji matematycznych. Aczkolwiek postawienie granicy między pomysłem a formą jego wyrażenia nastręcza już pewnych problemów. Przykładem niech będzie kwestia ochrony koncepcji postaci fikcyjnych, albo ogólniej obrazu zindywidualizowanego występującego w utworze artystycznym[1]. Wiadomo, że utworem powinien być każdy ustalony przejaw twórczej działalności o indywidualnym charakterze (tak w uproszczeniu brzmi ogólna definicja utworu z art. 1 pr. aut). Ale nie bez złośliwości można zauważyć, że jest to przykład definicji ignotum per ignotum.

Skoro utwór definiowany jest za pomocą pojęć nieostrych, to naturalną konsekwencją takiego stanu jest przesunięcie ciężaru określenia, która działalność intelektualna podlega ochronie prawnoautorskiej na sądy. Orzecznictwo w tym zakresie przedstawia się okazale i może być przedmiotem obszernej analizy, ale ogólna dyrektywa oceny jest bardzo liberalna. W efekcie rozważano uznanie za utwór nawet kompozycji zapachowej[2], która z uwagi na swoją powtarzalność powinna podlegać ewentualnie ochronie jako tajemnica handlowa.

Czy zatem możliwe jest wytyczenie jakiś granic dla utworu, w taki sposób, aby nie sprowadzałoby się to do twierdzenia, że „wszystko co pod słońcem twórczo wyraził człowiek, może podlegać ochronie prawa autorskiego”. Myślę, że wyodrębnienie utworów spośród innych przejawów działalności intelektualnej jest możliwe. Jednakże sędziowie nie powinni polegać wyłącznie na swojej intuicji, a częściej sięgać do narzędzi takich jak koncepcja statystycznej jednorazowość Kummera, czy warstwowej budowy utworu Kopffa (zob. posty 1 i 2). Nie są to narzędzia uniwersalne i wolne od wad, ale w wielu przypadkach mogą okazać się pomocne. Zadaniem doktryny prawa jest natomiast ulepszanie istniejących i budowanie nowych koncepcji, które miałyby na celu „uchwycenie” utworu.

Czy jest to zadanie wykonalne? Profesorowie J. Barta i R. Markiewicz mówią, że takie próby, które oni sami zresztą podejmowali, są „błędami młodości”. Dążność do „mierzalności utworu”, ich zdaniem, jest nieosiągalna. Trudno zignorować głos autorytetów, którzy sporą część swojego życia poświęcili na rozwiązywanie problemów prawa autorskiego.

[1] O koncepcji „obrazu zindywidualizowanego” zob. M. Poźniak-Niedzielska [w:] J. Barta (red.), System Prawa Prywatnego. Tom 13, Prawo autorskie, Warszawa 2007, s. 9-11; szerzej A.Kopff, Dzieło sztuk plastycznych i jego twórca w świetle przepisów prawa autorskiego, Kraków 1961, s. 47-65

[2] zob. orzeczenie Hoge Raad z 16 czerwca 2006 roku w sprawie KECOFA B.V. v. LANCÔME PARFUMS ET BEAUTÉ et Cie S.N.C., syg. C04/327HR

sobota, 22 listopada 2008

Uprawnienia z tytułu rękojmi za wady przy umowie o dzieło: odnośnie kazusu Szymona.

Niniejszy post jest odpowiedzią na posta Szymona oraz komentarze Agaty i Marzeny zamieszczone pod postem.

ad. 1. Zgodnie z przepisem art. 637 §1 k.c. w opisanym przez Szymona stanie faktycznym deweloperowi A przysługuje uprawnienie w postaci „żądania usunięcia wady” (czyli żądania naprawienia dzieła wykonanego niezgodnie z umową). W literaturze istnieje pogląd, iż owo żądanie to „roszczenie majątkowe niezaskarżalne (niesamoistne)”, czyli takie, którego nie sposób dochodzić skutecznie przed sądem [por. m.in. J. Skąpski, Sprzedaż [w:] W. Czachórski (red.), System prawa cywilnego, Tom 3, Prawo zobowiązań – część szczegółowa, PAN 1976, s. 143; inaczej: W. Katner, Sprzedaż [w:] J. Rajski (red.), System Prawa Prywatnego, Tom 7, Prawo zobowiązań – część szczegółowa, Warszawa 2004, s. 134]. Przyjęcie takiej kwalifikacji żądania naprawy pociąga za sobą odpowiednie skutki. Przede wszystkim, w określonych w przepisach art. 637 §1 i §2 k.c. przypadkach zamawiającemu przysługiwać będą jedynie uprawnienia do odstąpienia od umowy lub obniżenia wynagrodzenia. Zamawiający nie będzie mógł natomiast przymusić przyjmującego zamówienie do naprawy wadliwego dzieła samodzielnie lub za pomocą osób trzecich. W powołanym przez Szymona w poście wyroku Sądu Najwyższego z 10. stycznia 2008 roku (sygn. akt IV CNP 147/07, LEX nr 361455) wyrażono pogląd, iż zamawiający, w opisanej przez Szymona sytuacji, może, bez żądania upoważnienia przez sąd do usunięcia wad na koszt przyjmującego zamówienie, wady te usunąć i żądać odpowiedniego obniżenia wynagrodzenia. W takim razie choć zamawiający nie będzie mógł dochodzić skutecznie roszczenia o usunięcie wady dzieła, będzie mógł skutecznie „żądać” obniżenia wynagrodzenia za wadliwe dzieło (osiągając podobny skutek w krótszym terminie). W ten sposób dzieło zostanie naprawione, a koszty naprawy zostaną pokryte z wynagrodzenia przyjmującego zamówienie. 

Czy sytuacja wygląda inaczej, jeśli przyjmiemy, że żądanie usunięcia wady jest w istocie uprawnieniem prawo kształtującym? Skorzystanie przez zamawiającego z uprawnienia prawo kształtującego do usunięcia wady dzieła wywoła skutek taki, że po stronie przyjmującego zamówienie powstanie obowiązek, którego dochodzenie będzie możliwe na drodze sądowej [por. M. Pecyna, Ustawa o sprzedaży konsumenckiej. Komentarz, Wolters Kluwer 2007, s. 165]. Sytuacja więc przedstawia się inaczej niż w przypadku przyjęcia, że chodzi o roszczenie. Zamawiający własnym działaniem doprowadza do zmiany w sferze prawnej przyjmującego zamówienie. Owa zmiana miałaby polegać na powstaniu obowiązku po stronie przyjmującego zamówienie do usunięcia wady. Źródłem obowiązku nie jest więc umowa, lecz oświadczenie złożone przez zamawiającego. Miałby to być zatem obowiązek inny niż wynikający z umowy i miałoby to m.in. decydować o samoistności roszczenia, czyli możliwości egzekwowania tego obowiązku na drodze sądowej. Obowiązek powstawałby bowiem po stronie przyjmującego zamówienie w sytuacji, gdy wykonał on już zobowiązanie (nienależycie, ale wykonał). Roszczenie do naprawy dzieła powstałe po wykonaniu przez zamawiającego uprawnienia prawo kształtującego nie podlegałoby już obostrzeniom czasowym zastrzeżonym dla uprawnień z tytuły rękojmi.

Jednak powstaje pytanie, czy obowiązek w postaci wykonania dzieła bez wad nie istnieje już na podstawie pierwotnej umowy. W takim razie to nie uprawnienie prawo kształtujące tworzy taki obowiązek, lecz wynika on już z pierwotnie zawartej umowy, a odpowiada mu uprawnienie po stronie zamawiającego. Czy to roszczenie jest samoistne? J. Skąpski stwierdza jednoznacznie, że nie. Ale argumenty, którymi się posługuje są oparte jedynie na prakseologicznych trudnościach związanych z dochodzeniem takiego roszczenia w drodze egzekucji. Bo, jak stwierdza J. Skąpski, „przymusowe doprowadzenie do usunięcia wady z reguły mogłoby nastąpić w drodze wykonania zastępczego”. Czy ta kwestia może rzutować na stwierdzenie, czy mamy do czynienia z roszczeniem samoistnym, czy nie? Według mnie nie powinna. Zatem, roszczenie o usunięcia wady dzieła będzie jak najbardziej możliwe do egzekwowania przed sądem [por. A. Brzozowski, Umowa o dzieło [w:] J. Rajski (red.), System Prawa Prywatnego, Tom 7, Prawo zobowiązań – część szczegółowa, Warszawa 2004, s. 375-376]. Wydaje się zatem, że upoważnienie osoby trzeciej (naprawienie zastępcze) będzie wchodziło w grę. Inna sprawa, że sposób zaprezentowany przez Sąd Najwyższy w wyroku z 10. stycznia 2008 roku jest prostszy. W kazusie Szymona – deweloper A mógł żądać obniżenia wynagrodzenia powierzając przez siebie wybranemu podmiotowi usunięcie wady. W ten sposób nie musiałby odstępować od umowy, a wada zostałaby usunięta na koszt przedsiębiorcy B (nie musiałby też wytaczać powództwa, w którym dochodziłby usunięcia wady). 

Osobiście przekonuje mnie bardziej pogląd traktujący żądanie usunięcia wady dzieła za roszczenie majątkowe samoistne, a nie uruchamiające jedynie możliwość skorzystania z kolejnych uprawnień. Jednocześnie przyjęcie, że jest to uprawnienie prawo kształtujące prowadzące do powstania nowego jakościowo obowiązku wydaje mi się sztuczne. Jeśli bowiem rozróżnimy w ogóle wykonanie zobowiązania i należyte wykonanie zobowiązania, to konsekwentnie należy przyjąć, że w wypadku opisanym w kazusie mamy do czynienia z nienależytym wykonaniem zobowiązania. Oznacza to, że część obowiązków wynikających z umowy wygasła (przyjmujący zamówienie nie popadł w zwłokę itp.), a część nie (świadczenie nie odpowiada w całości świadczeniu opisanemu w umowie). Istnienie obowiązku upatrywałbym już zatem w umowie pierwotnej pomiędzy A i B. Przyjęcie zresztą, że roszczenie o naprawę powstaje dopiero z chwilą wykonania uprawnienia przez zamawiającego prowadzi do poważnej zmiany sytuacji przyjmującego zamówienie. A mianowicie, nagle okazuje się, że zamiast roku terminu zawitego – mamy co najmniej dwa lata terminu przedawnienia. Odpowiedzialność przyjmującego zamówienie jest zatem istotnie rozszerzona.

Biorąc pod uwagę powyższe, należy także zastanowić się nad charakterem „żądania obniżenia wynagrodzenia” – czy to jest roszczenie, czy uprawnienie prawo kształtujące? W razie przyjęcia, że jest to roszczenie – deweloper A będzie mógł jedynie żądać od przedsiębiorcy B obniżenia wynagrodzenia, co B może uczynić i zwrócić część kwoty, albo i nie. W wypadku, gdy uznamy, że deweloper A samodzielnie wykonując przysługujące mu uprawnienie prawo kształtujące obniży wynagrodzenie – będzie mógł domagać się od B odpowiedniej kwoty stanowiącej np. koszt naprawy zastępczej. B nie będzie dokonywał obniżenia wynagrodzenia samodzielnie. Ten przykład pokazuje, o ile korzystniejsza dla zamawiającego jest sytuacja, gdy uznamy, że obniżenie wynagrodzenia następuje w drodze wykonania uprawnienia prawo kształtującego. To bowiem na przyjmującym zamówienie będzie spoczywał ciężar udowodnienia, że wynagrodzenie obniżono w większym stopniu, aniżeli zamawiający powinien (byłoby odwrotnie w wypadku uznania, że żądanie obniżenia wynagrodzenia to roszczenie – na zamawiającym mógłby (choć jest to sporne) spoczywać ciężar dowodu, że wynagrodzenie nie zostało obniżone w stopniu, w którym powinno). 

Odpowiadając na ewentualny zarzut niespójności wywodu, bo z jednej strony rezygnuję z koncepcji uznającej żądanie do usunięcia wady za uprawnienie prawo kształtujące po to, by chronić przyjmującego zamówienie, a z drugiej strony przyjmuję, że żądanie obniżenia wynagrodzenia jest tego typu uprawnieniem, by chronić zamawiającego, chciałbym podkreślić, iż w ten sposób ważę interesy obu stron i przyjmuję rozwiązanie kompromisowe, wychodzące naprzeciw sytuacji obu kontrahentów.

ad. 2. Co do przepisów dot. niewykonania lub nienależytego wykonania zobowiązania na tle przepisów dot. rękojmi za wady chciałbym przytoczyć dwa poglądy opisujące w sposób odmienny relację pomiędzy art. 566 a 471 i n. k.c. Przepisy art. 566 k.c. znajdą zastosowanie w przypadku umowy o dzieło na mocy odesłania z art. 638 k.c. 

Pierwszy pogląd zakłada powiązanie art. 566 k.c. i możliwości dochodzenia odszkodowania z wykonywaniem uprawnień z tytułu rękojmi (terminy prekluzyjne itp.). Drugi natomiast zakłada rozdzielność uprawnień z tytułu rękojmi za wady oraz z tytułu odpowiedzialności odszkodowawczej ex contractu na zasadach ogólnych. Roszczenie o naprawienie szkody nie podlega wtedy obostrzeniom zastrzeżonym dla odpowiedzialności z tytułu rękojmi za wady [por. J. Skąpski, Sprzedaż…, s. 146 oraz W. Katner, Sprzedaż…, s. 147-148]. Według dominującego poglądu nadmierność obciążenia strony odpowiedzialnej z tytułu rękojmi oraz szybkość rozliczeń między stronami umowy nie mogą rzutować na przyjęcie, że odpowiedzialność odszkodowawcza na zasadach ogólnych jest wyłączona przez szczególny reżim odpowiedzialności z tytułu rękojmi. Traktuje się więc przepis art. 566 §1 zd. 1 jako normę kolizyjną wskazującą, iż równolegle do reżimu odpowiedzialności z tytułu rękojmi za wady, funkcjonuje reżim ogólny odpowiedzialności odszkodowawczej.

Osobiście przekonuje mnie pogląd drugi, zgodnie z którym mogę dochodzić naprawienia szkody nawet po wygaśnięciu uprawnień z rękojmi. Warto poczynić dodatkową uwagę, że w zd. 2 art. 566 §1 k.c. ustawodawca zastrzegł odpowiedzialność za szkodę wyrządzoną w granicach ujemnego interesu umownego. Roszczenie o naprawienie takiej szkody będzie podlegało reżimowi rękojmi. Jest to bowiem odpowiedzialność zobiektywizowana oraz wyjątkowa – powinna być więc traktowana na tych samych zasadach, co specjalna odpowiedzialność za wady rzeczy.

ad. 3. Na łamach niniejszego bloga powoływałaliśmy już glosę prof. E. Łętowskiej do uchwały Sądu Najwyższego z 15. lutego 2002 roku (sygn. akt III CZP 86/2001) opublikowaną w Monitorze Prawniczym (Nr 14 z 2002 roku, s. 666). Warto ją przeanalizować, w szczególności ze względu na fakt, że prof. Łętowska zwraca uwagę na problemy związane z rozróżnieniem niewykonania zobowiązania od nienależytego wykonania zobowiązania. 

Zgodnie z tym, co zostało przedstawione powyżej (ad. 1) opowiadam się za poglądem, iż można domagać się na drodze sądowej zastępczej naprawy dzieła na podstawie roszczenia przysługującego stronie z tytułu rękojmi za wady. W sytuacji, gdy dzieło okaże się wadliwe zamawiający może żądać usunięcia wady – także wnosząc do sądu żądanie o upoważnienie do zastępczego naprawienia dzieła. Jeśli jednak nie dochodził swojego roszczenia na drodze sądowej i upłynął termin wyznaczony przez niego do naprawy dzieła – obok roszczenia o naprawę pojawia się roszczenie o obniżenie wynagrodzenia lub roszczenie o odstąpienie od umowy. Uprawniony ma wtedy do wyboru dochodzenie roszczenia o naprawę przed sądem (w tym możliwość żądania upoważnienia przez sąd do usunięcia wad na koszt przyjmującego zamówienie) albo powierzenie osobie trzeciej usunięcia wad i obniżenie odpowiednie wynagrodzenia. Przyjęcie takiego stanowiska przecina na innej płaszczyźnie spór o to, czy art. 480 k.c. właściwy dla niewykonania zobowiązań z powodu zwłoki znajdzie zastosowanie w wypadku nieterminowego usunięcia wady.

;-)

poniedziałek, 17 listopada 2008

Korespondent zza Odry - melduje sie!

Prace nowelizacyjne nad prawem autorskim toczą się w bólach nie tylko u nas. Pod spodem fragment mojego tekstu analizującego ostatnią nowelizację niemieckiej ustawy o prawie autorskim.

Umowa o korzystanie z utworu na polach eksploatacji nieznanych w chwili jej zawarcia. Analiza zjawiska po wejściu w życie „Drugiej ustawy regulującej prawo autorskie w społeczeństwie informacyjnym"

Stan prawny przed wejściem w życie ustawy

Do 1 stycznia 2008 roku w prawie niemieckim, podobnie jak nadal w prawie polskim, zawarcie umowy o korzystanie z utworu na polach eksploatacji nieznanych w chwili jej zawarcia było uważane za nieskuteczne (Por. art. 31 ust. 4 UrhG oraz 41 ust. 4 PrAut).

Uregulowanie to podyktowane jest ochroną twórcy jako słabszej strony umowy i zagwarantowaniem mu swobody decyzji w przedmiocie udzielenia zgody na korzystanie z utworu dopiero wtedy, gdy nowe pole eksploatacji, jego zakres i gospodarcza wartość staną się znane obu
kontrahentom. Z jednej więc strony chronione są interesy osobiste twórcy i jego więź z utworem, z drugiej wyraz znajduje inna podstawowa dla prawa autorskiego zasada, że interes majątkowy twórcy powinien być uwzględniony zawsze wtedy, gdy utwór przynosi materialne korzyści.

Konsekwencją przyjęcia zasady ochrony twórcy jest uwzględnienie jego perspektywy przy ocenie, czy pole eksploatacji można uznać za znane. Konkretna forma korzystania z utworu musi rysować się jako technicznie możliwa i gospodarczo relewantna „przeciętnemu" twórcy, nie wystarczy, że potrafią ją zdefiniować kompetentni fachowcy. Chodzi tu jednak o kryterium zobiektywizowane – „przeciętnego twórcę", który obraca się w odpowiednim kręgu twórczym i ma świadomość zachodzących w nim procesów, a nie konkretnej strony umowy, co ma służyć pewności obrotu.

Na tle art. 31 ust. 4 UrhG był spór zarówno w doktrynie, jak i orzecznictwie, o interpretację pojęcia nowego pola eksploatacji – jak określić granicę między technicznym udoskonaleniem znanej formy korzystania z utworu a nowym polem eksploatacji. Niemiecki Sąd Najwyższy w orzeczeniu „Zauberberg" z 19.05.2005 w kolejnej w orzecznictwie próbie tej definicji przyjął przede wszystkim dwa kryteria – poprzez nowy technicznie sposób rozpowszechniania utworu
zasadniczo zmienić się mają możliwości korzystania z niego, co w efekcie spowodować ma powstanie nowego rynku konsumenckiego. Dlatego też Sąd Najwyższy uznał, że płyty DVD nie stanowią nowego pola eksploatacji utworów filmowych, bo mimo, iż poprawiły jakość oglądanych utworów, to zastąpiły jedynie kasety VHS jeżeli chodzi o rynek konsumencki, a w rezultacie nie powiększyły udziału twórców w gospodarczych korzyściach płynących z eksploatacji utworów. Orzeczenie to spotkało się z krytyką części doktryny .

Problem niejasności definicji „nowego pola eksploatacji" i fakt, że jego rozstrzygnięcie następowało najczęściej po wieloletnich sporach sądowych, był jedną z przyczyn, dla których zdecydowano się na uchylenie art. 31 ust. 4 UrhG.

Kolejnym argumentem za nowelizacją, był (jak wynika z uzasadnienia projektu rządowego) problem nabywania praw do korzystania z utworów na nowych polach eksploatacji wiele lat po zawarciu umowy. Bardzo często dochodzenie, kto obecnie te prawa posiada, koszta z tym związane, upływ czasu, oraz fakt, że w przypadku utworów zbiorowych wymagana jest zgoda każdego z twórców faktycznie to uniemożliwiały. Autorzy uzasadnienia projektu mówią wprost o „zagrzebanych w rozlicznych archiwach skarbach, które należy nareszcie udostępnić ogółowi dzięki nowym formom eksploatacji" .

„Drugi Koszyk" – okoliczności uchwalenia

Z dniem 1 stycznia 2008 roku weszła w życie „Druga ustawa regulująca prawo autorskie w społeczeństwie informacyjnym" (tzw. Drugi Koszyk), nowelizująca ustawę o prawie autorskim i prawach pokrewnych z 9 września 1965 roku, będąca efektem dostosowywania niemieckiego prawa autorskiego do wymogów Dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady nr 2001/29/WE z dnia 22 maja 2001 r. w sprawie harmonizacji niektórych aspektów prawa autorskiego i praw pokrewnych w społeczeństwie informacyjnym oraz Traktatów WIPO. Ustawodawca niemiecki prace nad nowymi uregulowaniami podzielił na trzy etapy. W „Ustawie regulującej prawo autorskie w społeczeństwie informacyjnym" (tzw. Pierwszy Koszyk), która weszła w życie 13 września 2003 roku unormowane zostały najbardziej pilne i najmniej kontrowersyjne zagadnienia, których nieterminowe implementowanie groziło sankcjami Komisji Europejskiej. Pojawiły się tu m.in. „publiczne udostępnienie utworu" jako forma eksploatacji, niektóre przewidziane przez dyrektywę formy dozwolonego użytku publicznego, ogólnie sformułowany dozwolony użytek prywatny, skuteczne zabezpieczenia techniczne.

Wykorzystując fakt, że Dyrektywa pozostawiła państwom margines swobody w regulacji wynagrodzenia podmiotom praw autorskich i praw pokrewnych korzystania z przedmiotu ich praw w ramach dozwolonego użytku, ustawodawca niemiecki wprowadził owo rozstrzygnięcie dopiero w tzw. Drugim Koszyku. Zdecydował się w nim na pozostawienie obok licencji indywidualnych (jakie wprowadziły DRMy) systemu pobierania ryczałtowych wynagrodzeń od producentów i dystrybutorów sprzętów umożliwiających zwielokrotnianie utworów (zreformowany został jednak sposób obliczania wynagrodzenia) oraz doprecyzował pojęcie dozwolonego użytku prywatnego. Obecnie trwają prace nad tzw. „Trzecim koszykiem", w którym nowe oblicze zyskać ma dozwolony użytek publiczny w zakresie nauki.

W ustawie, która weszła w życie 1 stycznia 2008 roku, obok postanowień implementujących Dyrektywę, zdecydowano znowelizować też zakaz zawierania umów o korzystanie z utworów na polach eksploatacji nieznanych w chwili jej zawarcia, czego ratio legis omówiłam wyżej.

W miejsce uchylonego art. 31 ust. 4 UrhG pojawiły się przede wszystkim art. 31a UrhG (regulujący umowę o korzystanie z utworu na nieznanych polach eksploatacji), art. 32c ust. 1 UrhG (regulujący wynagrodzenie za korzystanie z utworu na później powstałych polach eksploatacji) oraz art. 137 l UrhG (przepis przejściowy).

Umowy zawarte po 1 stycznia 2008

1. Postulat określoności

Czynność prawna „Einräumung von Nutzungsrechten" jest wprawdzie wspomniana w art. 31 ust. 1 zd. 1 UrhG i powszechnie przyjmuje się jej rozporządzający charakter, ale nie zostało ustawowo bliżej uregulowane, w jaki sposób do niej dochodzi. Z zasad ogólnych niemieckiego prawa cywilnego wynika, że u podstaw czynności prawnej rozporządzającej leży czynność prawna zobowiązująca, umowa, ale są to dwie oddzielne (Trennungsprinzip) czynności prawne, mimo że często zawarte równocześnie . W doktrynie przyjmuje się więc, że do „Einräumung von Nutzungsrechten" dochodzi na podstawie dowolnej umowy do której odpowiednio stosuje się przepisy części ogólnej oraz zobowiązań BGB, natomiast w zakresie nieuregulowanym umową
uzupełniająco stosuje się przepisy o przelewie praw – art. 413 BGB.

Art. 413 BGB przy przelewie praw odsyła do przepisów o przelewie wierzytelności – art. 398 i następne BGB. W przypadku przyznania prawa do korzystania z utworu na polach eksploatacji, które nie są jeszcze znane, mielibyśmy do czynienia z przypadkiem przelewu praw przyszłych, która, podobnie jak w prawie polskim, jest w prawie niemieckim dopuszczalna . Żeby jednak była skuteczna, zarówno przedmiot przelewu jak i zakres przelewanych praw, muszą być w umowie na tyle przybliżone, żeby w momencie powstania prawa dało się je automatycznie określić. W przypadku art. 31a UrhG i 32c UrhG nasuwa się wątpliwość, czy postanowienie o przyznaniu prawa do korzystania z utworu na polu eksploatacji, które jeszcze nie istnieje jest wystarczające dla spełnienia wymogu określoności. Wśród komentatorów tego rozwiązania przyjmuje się, że konkretyzacja pola eksploatacji w momencie wykorzystania na nim utworu, ten postulat spełnia.

2. Prawo odstąpienia

Instytucja prawa odstąpienia została uregulowana w nowych przepisach bardzo lakonicznie. Zostało ono przyznane twórcy, aby nadal mógł decydować, czy korzystanie z utworu przez inne podmioty nie sprzeciwia się jego interesom twórczym.

Twórca nie może odstąpić od umowy tylko w trzech przypadkach: kiedy upłynął przewidziany w ustawie okres po tym, jak druga strona umowy dopełniła obowiązku informacyjnego o przewidywanym korzystaniu z utwory na nowym polu eksploatacji; kiedy po powstaniu nowego pola eksploatacji umówił się co do wynagrodzenia, oraz kiedy jego utwór znajduje się w zbiorze i byłoby to sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Poza tym, może on odstąpić zawsze – w przepisach nie jest wymieniony ani termin, ani warunki na podstawie których może swoje prawo wykonać. Co więcej, nie ma też mowy o tym, jakie niesie to ze sobą skutki dla reszty umowy i świadczenia wzajemnego. Czy stosować dla prawa odstąpienia przepisy BGB o odstąpieniu od umów wzajemnych?

W art. 31a ust. 3 UrhG pojawia się nowa kategoria utworów zbiorowych, szersza niż uregulowane do tej pory w art. 8 UrhG współautorstwo i w art. 9 UrhG współtwórczość. W związku z brakiem definicji zbioru w ustawie, pojawia się problem, czy w przepisie tym chodzi o zbiór powstały w celu wykorzystania utworów na nowym polu eksploatacji, czy też o zbiór istniejący wcześniej, który ma zostać wykorzystany na nowym polu eksploatacji.

3. Wynagrodzenie

Jeżeli w momencie zawarcia umowy twórca przyznał prawo do korzystania z utworu na nieznanym polu eksploatacji, od momentu w którym korzystający poinformuje twórcę na ostatni znany sobie adres, że zaczął z tego uprawnienia korzystać, na podst. art. 32c ust. 1 UrhG twórcy przysługuje roszczenie o „szczególne" wynagrodzenie. „Szczególność" wynagrodzenia jest tu wyjątkowo niejasna – czy oznacza to, że twórca otrzymał już w momencie zawarcia umowy stosowne wynagrodzenie za korzystanie z utworu i zostanie ono teraz odpowiednio podwyższone, czy też dopiero od momentu określonego w art. 32c ust 1 UrhG twórcy przysługuje jakiekolwiek wynagrodzenie? Drugie rozwiązanie wydaje się o tyle niebezpieczne, że wykładając ten przepis dosłownie, jeżeli korzystający swojego obowiązku informacyjnego nie dopełni, twórca nie może się od niego domagać wynagrodzenia. Przysługuje mu najwyżej roszczenie odszkodowawcze, ale wykorzystanie utworu nie jest bezprawne.

Z drugiej strony, jeżeli korzystający poinformuje twórcę, że zaczął korzystać z utworu na nowym polu eksploatacji, a stronom nie uda się umówić co do należnego wynagrodzenia, to twórca może nadal od umowy odstąpić.

Podsumowanie

Nowelizacja art. 31 ust. 4 UrhG jest posunięciem rewolucyjnym, uwzględniając dotychczasową linię orzeczniczą i stanowisko doktryny. Trudno uznać, żeby była to nowelizacja w pełni udana, biorąc pod uwagę omówione przeze mnie problemy, rozwiązanie których będzie zadaniem sądownictwa oraz kolejnych nowelizacji.

Tendencja ta zostanie jednak prawdopodobnie utrzymana, w związku z coraz szybszym rozwojem techniki oraz wspieraniem przez rząd konkurencyjności rynku niemieckiego - na rynku anglo-amerykańskim podobny zakaz nie obowiązuje.

W obliczu podobieństwa uchylonego art. 31 ust. 4 UrhG do art. 41 ust. 4 PrAut należałoby sie natomiast zastanowić na ile taka rewolucja sprawdziłaby sie w polskim prawie autorskim.

sobota, 15 listopada 2008

Zielona Księga. (nie)Optymalna wizja Kodeksu cywilnego.

Nawiązując do posta umieszczonego na niniejszym blogu - z 15.11.2007 roku - podpinam pod niniejszego posta plik w formacie PDF z "Zieloną Księgą. Optymalną wizją Kodeksu cywilnego" pod red. Z. Radwańskiego (Warszawa 2006), która nie doczekała się dotąd swojej elektronicznej publikacji na stronach Ministerstwa Sprawiedliwości (nadal dostępne są tylko wybrane fragmenty) {plik podpięty pod schadzkowego bloga mógł nie być dotąd dostępny dla osób z poza grupy dyskusyjnej}

Ponad rok temu korespondowałem w tej sprawie z sekretarzem Komisji, czego efektem było uzyskanie pliku - aby jednak go dostać musiałem się wybrać do Warszawy (sic!). Do tej pory rozsyłałem Księgę mejlowo - myślę jednak, że zamieszczając ją na blogu w końcu sprawię, że będzie ogólnie dostępna.

Warto zapoznać się z założeniami zmian przedstawionymi w Księdze (choć są raczej jedynie zarysowane, jak na tego typu księgi przystało). Czy rzeczywiście jest to wizja "optymalna"? Czy do końca 2010* roku uda się "wyprodukować" Komisji Kodyfikacyjnej spójny "nowy" kodeks? Co zmieniło się od 2006 roku, kiedy pojawiły się jej fragmenty w internecie, a całość w druku? Czy przesłany niedawno na grupę dyskusyjną projekt zmiany ustawy o księgach wieczystych i hipotece nadal idzie w stronę wyznaczoną przez Komisję w Księdze? Czy pierwsza księga Kodeksu cywilnego proponowana przez Komisję to realizacja "optymalnej wizji" Kodeksu cywilnego, czy tylko pozorowane zmiany nie wnoszące nic nowego?

Wydaje mi się, że warto wracać do tej Księgi i porównywać ją z działaniami Komisji. Może się bowiem okazać, że pewne pomysły ulegają daleko posuniętej modyfikacji. Ważne natomiast, by na owe konkretne projekty zmian reagować jeszcze przed ich uchwaleniem przez ustawodawcę. Późniejsze głosy mają jedynie wydźwięk de lege ferenda i brzmią słabiej, aniżeli te zgłoszone w trakcie kształtowania się zmian!

ZIELONA KSIĘGA. OPTYMALNA WIZJA KODEKSU CYWILNEGO.

Załączam także projekt księgi pierwszej Kodeksu cywilnego udostępniony od niedawna na stronach Ministerstwa Sprawiedliwości. Myślę, że w niedługim czasie doczeka się on komentarza na łamach schadzkowego bloga.

KSIĘGA PIERWSZA KODEKSU CYWILNEGO.

życzę konstruktywnie krytycznej lektury!

* na spotkaniu roboczym Komisji Kodyfikacyjnej pomiędzy 12 a 13.11.2007 roku została podana taka data.

środa, 5 listopada 2008

Uprawnienia z tytułu rękojmi przy umowie o dzieło - kazus i pytania

            Spór dotyczący możliwości dochodzenia na drodze sądowej roszczenia o usunięcie wad przedmiotu umowy oraz możliwości stosowania przepisów ogólnych o niewykonaniu zobowiązań do przypadków rękojmi, o którym było nieco mowy we wpisie z 20 października, jest nadal aktualny. Sąd Najwyższy w niedawno wydanym wyroku z dnia 10 stycznia br. (IV CNP 147/07) powtórzył w większości tezy kontrowersyjnej uchwały SN z 15 lutego 2002 r. (III CZP 86/01)
            Dla próby unaocznienia wspomnianej kontrowersji można posłużyć się przykładowym stanem faktycznym. Mianowicie, deweloper A zawarł umowę o dzieło z przedsiębiorstwem instalacyjno-gazowym B. Przedmiotem umowy było przystosowanie domu mieszkalnego do potrzeb grzewczych. Zadaniem przedsiębiorstwa B był zakup i zamontowanie pieca grzewczego, skonstruowanie sieci grzewczej budynku poprzez odpowiednie rozlokowanie systemu rur i kaloryferów oraz dokonanie przyłącza całej sieci grzewczej do pieca. Wraz z upływem terminu wykonania umowy okazało się, że przyłącze nie zostało dokonane w sposób prawidłowy, tzn. ze względu na nieprawidłowe obliczenia przedsiębiorstwa B zamontowano turbiny, które nie posiadały odpowiedniej mocy, aby móc rozprowadzić ciepłą wodę po domu. W ten sposób cały system grzewczy nie spełniał swojej podstawowej funkcji (wady były istotne). W protokole odbiorczym zaznaczono informację o wadach, które wykonawca obiecał usunąć w ciągu 14 dni. Koszt naprawy nie był nadmierny (stanowił mniej niż 5% wartości całej umowy). Niezbędna była jedynia wymiana turbin elektrycznych na modele o większej mocy. Samo jednak dokonanie takiej wymiany wymagało specjalistycznych umięjetności i narzędzi, których zamawiający nie posiadał. Ze względu na to, że deweloperowi A zależało przede wszystkim na prawidłowym działaniu systemu grzewczego, domagał się on od przedsiębiorstwa B naprawy. Nie był on – ze względów gospodarczych i ekonomicznych – zainteresowany odstąpieniem od umowy ani obniżeniem ceny. Tymczasem przedsiębiorca B, mimo otrzymania zapłaty, odmówił dokonania naprawy tłumacząc się brakiem czasu. Wskutek nieprawidłowego działania systemu budynek nie został ogrzany w odpowiedni sposób, co doprowadziło do powstania wilgoci i zagrzybienia ścian.
            Wobec tak zarysowanego stanu faktycznego powstają pytania, na których odpowiedź nie jest wcale oczywista. Brzmią one następująco:
1. Czy deweloper A może żądać na drodze sądowej usunięcia wad (art. 637 § 1 k.c.), tj. czy przysługuje mu zaskarżalne roszczenie, czy też żądanie usunięcia wad ma jedynie znaczenie dla uruchomienia uprawnień drugiego stopnia, tj. prawa odstąpienia bądź żądania obniżenia ceny?
2. Czy samodzielne uregulowanie rękojmi za wady wyłącza stosowanie do tej instytucji przepisów ogólnych o skutkach niewykonania zobowiązań (art. 471-486 k.c.). Słowem, czy regulacja odszkodowania w granicach pozytywnego interesu umownego (art. 566 § 1 k.c.) ustanawia roszczenie objęte reżimem rękojmi, a w związku z tym stanowi lex specialis wobec art. 471 k.c., czy też stanowi odesłanie do zasad ogólnych art. 471 k.c. przez co możliwość dochodzenia roszczeń odszkodowawczych nie jest ograniczona przesłankami i terminem właściwym dla rękojmi?
3. Czy deweloper A ze względu na wady dzieła mógłby wystąpić do sądu o wydanie upoważnienia do zastępczego wykonania naprawy na koszt dłużnika na podstawie art. 480 k.c.? Czy odpowiedź na to pytanie byłaby inna, gdyby przedsiębiorstwo B podjęło próbę naprawy, ale bezskuteczną? Słowem, czy skorzystanie z uprawnień wynikających z rękojmi wyklucza możliwość skorzystania z ogólnych przepisów o skutkach niewykonania zobowiązania?
            Ciekawy jestem Waszych opinii.

czwartek, 30 października 2008

Nickname jako dobro osobiste cz.2

Ponad miesiąc temu wspomniałem o orzeczeniu SN w sprawie ochrony nickname’u (sygn. akt II CSK 539/07) i moich wątpliwościach związanych z podstawą takiej ochrony. Dziś chciałem kontynuować temat. Załóżmy (tak jak to zrobił miszka w komentarzu), że nickname to nic innego jak pseudonim. Spróbujmy zatem wskazać cechy charakterystyczne dla tego dobra i jego ochrony.

Czy każdy pseudonim jest chroniony? Aby odpowiedzieć negatywnie na tak postawione pytanie, należy wskazać kryteria, według których ochrona będzie przyznawana. Można stwierdzić, że prawo do pseudonimu chroni więź osoby fizycznej z obranym przez nią określeniem. W takim przypadku ocenie podlegałaby intensywność tej więzi, czyli jak bardzo dana osoba utożsamia się ze swoim pseudonimem. Niestety takie kryterium jest mało przydatne, ponieważ odwołuje się wyłącznie do przeżyć jednej osoby, a przez to nie jest możliwe jego obiektywne wyrażenie.

Innym kryterium może stać się treść samego pseudonimu. W zasadzie pseudonimem może być dowolne wyrażenie. Niewątpliwie oryginalny pseudonim sprzyja jego rozpoznawalności. Jednakże z punktu widzenia jego ochrony jako dobra osobistego nie jest decydujące czy użytkownik podpisuje się „carpcov” czy „mlody16”.

Kolejnym sposobem jest uznanie, że tylko pseudonimy rozpoznawalne zasługują na ochronę. Takie rozwiązanie sprowadzałoby się do wymogu wykazania przez uprawnionego, że jego pseudonim cieszy się renomą w określonym środowisku. Niedoskonałymi, ale w miarę obiektywnymi miernikami renomy mogą być komentarze otrzymane od innych użytkowników (np. Allegro), mierniki wysłanych postów (fora dyskusyjne). Nie bez znaczenia pozostaje również długość okresu posługiwania się pseudonimem. Środowiskiem jest niewątpliwie jest ten portal, na którym użytkownik jest zarejestrowany. Jednakże w przypadku, kiedy portale połączone są tematycznie (dot. specjalistycznych dziedzin lub bardzo precyzyjnie określonego tematu – np. jednej gry komputerowej) lub jest duża liczba wspólnych użytkowników to można przyjąć, że środowiskiem będzie grupa portali. Krótko mówiąc, dobro osobiste w postaci pseudonimu powstaje nie w chwili obrania go przez daną osobę, ale w momencie nabrania przez ten pseudonim cech odróżniających (renomy). Ochrona obejmuje tylko środowisko, na którym pseudonim cieszy się renomą. Posługiwanie się takim kryterium uważam z właściwe.

Typologia naruszeń. Jak zostało wcześniej napisane, prawo do pseudonimu chroni więź osoby fizycznej z obranym przez nią określeniem. W związku z tym chciałbym krótko wskazać na dwa typy naruszeń.

„Podszywanie się”. Ten typ polega na użyciu cudzego pseudonimu jako własnego. „Podszywanie się” należy zakwalifikować jako czyn bezprawny, ponieważ jego efektem jest wykorzystanie cudzej renomy. Wytwarza się błędne przekonanie, że wypowiedzi lub inne zachowania uczynione przez „podszywającego się” wychodzą od osoby pierwotnie posługującej się pseudonimem. W przypadku wielu usług ryzyko wystąpienia tego naruszenia jest ograniczane przez strukturę portali. Nie jest wtedy możliwe zarejestrowanie konta na nickname, który już występuje na portalu.

Użycie pseudonimu podobnego. Ten czyn można uznać za bezprawny z tych samych przyczyn co „podszywanie się”. Jednakże o ile w poprzednim typie ryzyko wprowadzenia w błąd było domniemane, to w tym przypadku należy udowodnić prawdopodobieństwo wprowadzenia w błąd.

Użycie pseudonimu w celu wskazania na osobę, która się nim posługuje lub na działalność tej osoby nie stanowi naruszenia prawa do pseudonimu, choćby owo użycie odbyło się bez zgody uprawnionego. Sformułowanie „carpcov to pijak i rozpustnik” z punktu widzenia mojego prawa do pseudonimu jest indyferentne. Oczywiście w tym przypadku można przyjąć naruszenie dobrego imienia. Podobnie zresztą postąpił w przytoczonej na wstępnie sprawie sąd okręgowy. Moim zdaniem, rozważania na temat nickname’u powinny być ograniczone do rozstrzygnięcia czy nick może identyfikować osobę fizyczną, a więc czy należy go uznać za odmianę pseudonimu.

poniedziałek, 27 października 2008

Modyfikujące przyjęcie oferty – jak oceniać istotność zmian?

Zasada „lustrzanego odbicia” oświadczenia o przyjęciu oferty doznaje w polskim prawie kilku wyjątków. Jednym z nich jest przypadek uregulowany w art. 681 k.c., wedle którego w stosunkach między przedsiębiorcami odpowiedź na ofertę z zastrzeżeniem zmian lub uzupełnień niezmieniających istotnie treści oferty poczytuje się nie za kontrofertę oblata, ale za przyjęcie pierwotnej oferty. W takim wypadku strony wiąże umowa o treści określonej w ofercie, z uwzględnieniem zastrzeżeń zawartych w odpowiedzi na nią. Słowem, umowa zostanie zawarta, mimo że oblat zmodyfikował warunki oferty. Modyfikacja nie może być jednak istotna. Na gruncie tej regulacji powstaje pytanie: według jakiego modelu/kryterium należy oceniać, czy zmiany są istotne?

Trudno znaleźć w doktrynie klarownie przedstawione wytyczne dla prawidłowego dokonania wykładni pojęcia istotności. Udzielenie odpowiedzi, że ocenę należy uzależnić od konkretnego stanu faktycznego[1] nie do końca można uznać za właściwe. Nawet bowiem w przypadku bezsporności stanu faktycznego, każda ze stron może w sposób odmienny traktować poszczególne zmiany. To, co dla oblata stanowi drobną, nieistotną zmianę, dla oferenta może być czymś niemożliwym do zaakceptowania. Ustawodawca przewidział taką sytuację i wskazał, że w przypadku, gdy oferent niezwłocznie sprzeciwi się włączeniu zastrzeżeń do umowy, modyfikująca odpowiedź oblata będzie traktowana nie jako przyjęcie oferty, ale jako nowa oferta (681 § 2 k.c.). Rozwiązanie to nie jest jednak w pełni zadowalające – dotyczy bowiem jedynie sytuacji, w których odpowiedź oblata zawierała zmiany niezmieniające istotnie treści oferty.

Jak natomiast należy potraktować sytuację, w której oferent uznając zmiany za istotne, a w konsekwencji odpowiedź oblata za nową ofertę, nie wyraził sprzeciwu na dokonanie zmiany i jednocześnie nie przyjął w sposób wyraźny nowej oferty? Słowem, jak należy potraktować zachowanie oferenta, który nie zareaguje w żaden sposób na zmianę? W tym właśnie kryje się niejasność interpretacyjna, bowiem jedno i to samo zachowanie może być rozumiane na dwa różne sposoby: oferent – nie reagując – bądź wyraził zgodę na zmianę treści oferty (w takiej sytuacji nie mógłby podnosić, że nastąpiła istotna zmiana treści oferty), albo uznał, że zmiana jest na tyle istotna, że umowa nie została zawarta (w takiej sytuacji brak jest jednak przepisu szczególnego obligującego oferenta do poinformowania oblata, że odpowiedź zawiera istotne zmiany, co w konsekwencji stanowi nową ofertę)[2]. Z drugiej strony oblat, modyfikując warunki oferty, nie ma obowiązku upewnienia się, w jaki sposób oferent potraktował zmiany. Obserwując reakcję oferenta, a właściwie jej brak, oblat mógłby zasadnie oczekiwać, że zmiana treści oferty nie jest istotna dla oferenta, a więc że umowa została zawarta na zmienionych zasadach.

Powyższe rozważania skłaniają do stwierdzenia, że samo określenie stanu faktycznego jest niewystarczające. Nawet jeśli jest on bezsporny, może on być traktowany przez każdą ze stron w sposób odmienny. Należy się więc zastanowić, z jakiej perspektywy trzeba oceniać istotność zmian. W takiej sytuacji można wybierać spośród trzech opcji: istotność należy oceniać wyłącznie z perspektywy oblata, wyłącznie z perspektywy oferenta albo w sposób obiektywny.

Dokonywanie oceny wyłącznie z punktu widzenia oblata jest trudne do obrony. Skoro zmiany pochodzą od oblata, można założyć, że dokonuje on w proponowanej treści umowy zmian korzystnych dla siebie. Przy braku uwzględnienia, czy dokonane zmiany mogą być zaakceptowane przez oferenta, równowaga stron może być poważnie zagrożona. Ostateczna treść umowy byłaby bowiem uzależniona wyłącznie od oblata.

Dokonywanie oceny wyłącznie z perspektywy oferenta może wydawać się bardziej zasadne. Wobec zmian wprowadzonych przez oblata, mechanizmem obronnym powinno być uzależnienie oceny istotności owych zmian od uznania oferenta. Z drugiej jednak strony, uzależnienie kryterium istotności wyłącznie od uznania oferenta nie jest do końca korzystne. Nie uwzględnia bowiem w żaden sposób interesów oblata, który chciałby skorzystać z możliwości modyfikacji oferty, którą przyznaje mu omawiana regulacja. Z tego powodu druga opcja wyboru również powinna zostać odrzucona.

Ochrona interesów oblata może być zapewniona poprzez przyjęcie perspektywy obiektywnej w dokonywaniu oceny istotności zmian. W tym zakresie należałoby mieć na względzie interesy typowego uczestnika obrotu, jednocześnie abstrahując od rzeczywistych zamiarów, celów czy oczekiwań konkretnego oferenta, chyba że są one oblatowi znane[3]. W tym kierunku poszły rozwiązania Konwencji wiedeńskiej o umowach międzynarodowej sprzedaży towarów z 1980 r., które są wskazywane jako pomocne przy wykładni regulacji polskiej[4]. Wedle art. 19 ust. 3 Konwencji dodatkowe lub odmienne warunki, dotyczące między innymi ceny, płatności, jakości i ilości towarów, miejsca i czasu dostawy, zakresu odpowiedzialności jednej ze stron względem drugiej lub sposobu rozstrzygania sporów, uważa się za zmieniające w sposób istotny warunki oferty. Rozwiązanie z Konwencji wiedeńskiej nie wydaje się jednak w pełni zadowalające. Mimo że stanowi znaczne ułatwienie w ocenie istotności zmian, to jednak nie uwzględnia zróżnicowanej sytuacji prawnej i faktycznej stron. Przykładowo, klauzula dotycząca sposobu rozstrzygania sporów jest uważana za zmieniającą w sposób istotny warunki oferty. Niemniej jednak może się zdarzyć, że pomiędzy przedsiębiorcami zwykło się zawierać w umowach klauzule arbitrażowe. W takiej sytuacji powstaje pytanie, czy odpowiedź oblata, która dodatkowo zawiera klauzulę arbitrażową będzie uważana za zmieniającą ofertę w sposób istotny[5]. Wedle Konwencji należałoby przyjąć, że odpowiedź oblata stanowi nową ofertę.

Kodeks cywilny nie zawiera podobnej do Konwencji wiedeńskiej reguły interpretacyjnej. Brak jest zatem katalogu elementów, które istotnie zmieniają treść oferty. W takiej sytuacji dla oceny, czy modyfikacja oferty jest istotna, możnaby zastosować w drodze analogii test istotności stosowany przy ocenie błędu jako wady oświadczenia woli (art. 84 § 2 k.c.). Test ten, mimo wątpliwości[6], powinien mieć charakter subiektywny ze względu na potrzebę ochrony interesów oferenta, znajdującego się w konkretnej sytuacji prawnej i faktycznej. Przyjęcie testu obiektywnego wykluczałoby taką możliwość i niejako sprowadzałoby sytuację do poziomu rozwiązań Konwencji wiedeńskiej.

Test subiektywnej istotności polegałby na wskazaniu, czy określona zmiana treści oferty jest na tyle istotna, że oferent nie wyraziłby zgody na taką zmianę i nie zawarłby umowy z oblatem na takich warunkach. Test ten ma swoje zalety. Z jednej strony, nie przekreśla autonomii woli oferenta. Z drugiej zaś, ustanawia dla niej granice. Poprzez bowiem uniezależnienie się od wyłącznej oceny oferenta, stworzone zostanie miejsce na uwzględnienie interesów oblata.

            Test subiektywnej istotności został również przyjęty w art. 2:208 w zw. z art. 1:301(5) Principles of European Contract Law (PECL). Wedle tej regulacji zmiana będzie uznana za istotną, jeśli oblat wie lub inna rozsądna osoba znajdująca się w pozycji oblata powinna wiedzieć, że zmiana miałaby wpływ na decyzję oferenta, czy w ogóle zawierać umowę bądź też zawierać ją na konkretnych warunkach[7].

Po określeniu modelu dokonywania oceny istotności, należałoby wrócić teraz do okoliczności stanu faktycznego, decydującego niejako o warunkach brzegowych autonomii woli oferenta. Przykładowo, w przypadku zmiany o pięć dni terminu dostawy partii cukierków trudno byłoby uznać taką zmianę za istotną, jeśli oferent jest przedsiębiorcą prowadzącym hipermarket, a z okoliczności nie można wnioskować, że potrzebował dostawy w wyznaczonym terminie. Jeśli w tym przypadku oblat nie został wcześniej poinformowany o szczególnych warunkach sytuacji oferenta (np. plany przeprowadzenia w konkretnym dniu promocji z okazji rocznicy założenia hipermarketu), a towar (np. cukierki) cieszą się co do zasady stałym zainteresowaniem bez względu na porę roku, to zmiana dostawy o pięć dni nie powinna być uznana za istotną.

            Podsumowując, rozwiązanie kodeksowe dotyczące modyfikującego przyjęcia oferty, wprowadza niepewność co do zawarcia umowy. Oferent, który uzna zmiany za istotne i będzie uważał, że nie jest związany umową, może spotkać się ze stanowiskiem odmiennym oblata, co będzie prowadziło do sporu. W takiej sytuacji należy określić model oceny istotności, dzięki czemu przedsiębiorcy będą mieli wyznaczone ramy dla prawnej możliwości modyfikacji ofert. Test subiektywnej istotności stanowi kompromisowy model zachowujący równowagę interesów każdej ze stron. Jednocześnie, w przeciwieństwie do rozwiązań obiektywizujących zawartych  w Konwencji wiedeńskiej, jest elastyczny, dzięki czemu uwzględnia zmienne okoliczności faktyczne stron.

           

            PS: Dla osób zainteresowanych tematyką prawnoporównawczą z zakresu Konwencji wiedeńskiej i PECL-u, polecam stronę http://www.cisg.law.pace.edu/



[1] S. Dmowski, S. Rudnicki Komentarz do kodeksu cywilnego. Księga pierwsza. Część ogólna. Warszawa 2004, s. 302. „Przepis nie zawiera bliższego określenia zmian lub uzupełnień <>, pozostawiając pole wykładni, która powinna być dokonana tylko na tle ustalonego stanu faktycznego”. W innych komentarzach pojawia się odwołanie do odmiennych kryteriów, które jednak w niewielkim stopniu ułatwiają odpowiedź na pytanie, jak określić istotność zmian. Mianowicie odwołanie do kryteriów ekonomicznych (tak: Z. Radwański System Prawa Prywatnego. Prawo cywilne – część ogólna. Suplement, Warszawa 2004, s. 40. „<> trzeba oceniać wedle kryteriów ekonomicznych, mając na względzie główny cel proponowanej umowy”.) lub trudności w realizacji zmienionej umowy (tak: P. Machnikowski w: E. Gniewek (red.) Kodeks cywilny. Tom I, Warszawa 2004, s. 268. „Zmiany czy uzupełnienia wprowadzone przez oblata zmieniają istotnie treść oferty, jeżeli wpływają na rodzaj i zakres obowiązków i uprawnień stron tworzonego czy zmienianego stosunku prawnego w taki sposób, że znacząco zwiększa się stopień trudności realizacji tych obowiązków albo znacząco pogarsza się ekonomiczny wynik ich wykonania”).

[2] Z praktycznego punktu widzenia, nawet jeśli oferent uzna, że umowa nie została zawarta ze względu na dokonanie przez oblata istotnych zmian w treści oferty, oferent w celu uniknięcia ewentualnego sporu, powinien sprzeciwić się w sposób wyraźny zmianom wprowadzonym przez oblata.

[3] P. Machnikowski..., s. 269.

[4] S. Dmowski, S. Rudnicki Komentarz..., s. 302

[5] O. Lando, H. Beale (red.), Principles of European Contract Law: Parts I and II, Kluwer Law International (2000), s. 177-178.

[6] O obiektywnym charakterze testu istotności z art. 84 § 2 k.c. zob. A. Radwański, System..., s. 398.

[7] Art. 2:208 PECL został w całości skopiowany do Draft Common Frame of Reference jako art. 4:208. Ze względu na to, że w tej ostatniej regulacji brak jest ogólnej definicji istotności, nie do końca jest jasne, jaki model oceny istotności zostanie przyjęty na jej gruncie. 

poniedziałek, 20 października 2008

O uprawnieniach konsumenta w przypadku niezgodności towaru z umową sprzedaży

Kolejnym przykładem niejasności interpretacyjnych związanych z prawem europejskim są uprawnienia konsumenta w przypadku niezgodności towaru z umową sprzedaży. W powiązaniu z polskim sporem dotyczącym zbiegu odpowiedzialności z tytułu rękojmi z odpowiedzialnością z tytułu niewykonania zobowiązania, kwestia wydaje się jeszcze bardziej skomplikowana. Pytania, wokół których koncentrują się owe komplikacje, brzmią następująco: czy w przypadku niezgodności towaru z umową konsument mający prawo do nieodpłatnej naprawy bądź wymiany na nowy, może dochodzić swojego prawa przed sądem, tzn. czy istnieje w takim przypadku samodzielna podstawa roszczenia? I drugie: czy w przypadku odmowy przedsiębiorcy dokonania nieodpłatnej naprawy bądź wymiany na nowy konsument ma możliwość dochodzenia przed sądem wydania upoważnienia do zastępczego wykonania zobowiązania? Choć cel każdego z tych działań jest podobny, tzn. doprowadzenie świadczenia do stanu zgodnego z zobowiązaniem, jak się okazuje dostępność w polskim systemie środków do jego uzyskania będzie zależeć od tego, kto jest nabywcą: konsument czy przedsiębiorca.

Zacznijmy od początku. Dyrektywa 1999/44 w sprawie niektórych aspektów sprzedaży towarów konsumpcyjnych i związanych z tym gwarancji określiła katalog uprawnień konsumenta. Uprawnienia te zostały ułożone w dwupoziomową sekwencję. Mianowicie w przypadku niezgodności towaru z umową konsument może najpierw żądać, aby sprzedawca naprawił towary albo może żądać od sprzedawcy ich zastąpienia, chyba że byłoby to niemożliwe lub nieproporcjonalne (art. 3 ust. 3). Są to uprawnienia pierwszego poziomu. Jeżeli jednak sprzedawca nie dokonał naprawy w rozsądnym czasie bądź ze względu na zbyt dużą niedogodność dla konsumenta albo naprawa lub wymiana były niemożliwe, konsument może domagać się stosownej obniżki ceny lub odstąpienia od umowy (art. 3 ust. 5). Są to uprawnienia drugiego poziomu.

Dyrektywa została implementowana do polskiego systemu poprzez ustawę o szczególnych warunkach sprzedaży konsumenckiej oraz o zmianie Kodeksu cywilnego (Dz.U.2002.141.1176), w której została powielona dwupoziomowa sekwencyjność uprawnień konsumenta (art. 8 ustawy). Mianowicie, w przypadku niezgodności towaru z umową konsument może żądać naprawy bądź wymiany na nowy (sekwencja pierwsza). Natomiast jeżeli np. sprzedawca nie ustosunkuje się do żądania kupującego, ten ostatni może wyznaczyć sprzedawcy dodatkowy termin na wykonanie zobowiązania z zastrzeżeniem, iż po tym terminie będzie uprawniony do odstąpienia od umowy lub obniżenia ceny (zgodnie z uprawnieniami z sekwencji drugiej).

Należy się zastanowić, czy możliwość żądania naprawy/wymiany na nowy stanowi roszczenie, którego realizację można samodzielnie dochodzić na drodze sądowej, czy też brak spełnienia przez sprzedawcę swoich obowiązków stanowi jedynie przesłankę do przejścia na drugi poziom uprawnień określonych w art. 8 ust. 4 ustawy, tj. prawa do odstąpienia od umowy bądź obniżenia ceny.

W przypadku niezgodności towaru z umową, konsument nie może od razu żądać obniżenia ceny bądź skorzystać z prawa odstąpienia. Najpierw musi skorzystać z uprawnień pierwszego stopnia, nawet jeżeli całkowicie utracił zaufanie do sprzedawcy i jego możliwości do skutecznego naprawienia bądź wymiany rzeczy. Za przykład tego niech posłuży sytuacja, w której konsument otrzymuje talerz zupy, w którym znajduje nieżywą myszę. Sprzedawca mógłby uwolnić się od odpowiedzialności wynikłej z powodu niezgodności towaru z umową, jeśliby przyniósł talerz tej samej zupy, ale już bez „ekstra dodatków”. W takim przypadku należy zapytać, czy interes konsumenta jest chroniony? I czy konsument jest w ogóle beneficjentem takiego sekwencyjnego ukształtowania uprawnień? Wydaje się, że przyjęte rozwiązanie ma za zadanie chronić raczej interes przedsiębiorcy niż konsumenta. Uprawnienia pierwszego stopnia pozwalają przedsiębiorcy – poprzez wymianę lub naprawę rzeczy – uleczyć kontrakt (right to cure) i utrzymać go w mocy.

Skoro więc pierwsza sekwencja uprawnień ma za zadanie chronić interes przedsiębiorcy, to czy konsument – mimo to – może dochodzić naprawy lub wymiany przed sądem? Jeśli przedsiębiorca zdecydował, że nie skorzysta ze swojego prawa do uleczenia kontraktu, to czy konsument, któremu zależy na doprowadzeniu świadczenia do stanu zgodnego z umową, może sądownie dążyć do takiego uleczenia czy też może jedynie skorzystać z uprawnień drugiego stopnia?

Dyrektywa nie daje jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Ze względu na jej minimalistyczny charakter państwa członkowskie mogły zapewnić szerszy niż w niej przewidziany zakres ochrony. Polskie piśmiennictwo określa jako kontrowersyjne dopuszczalność przymusowej realizacji rękojmi w postaci usunięcia wady dzieła[1]. Ponadto orzecznictwo SN na gruncie przepisów o rękojmi za wady dzieła wskazuje, że uprawniony z tytułu rękojmi nie może żądać na drodze sądowej usunięcia wad przedmiotu, a jedynie może skorzystać z uprawnienia do odstąpienia od umowy bądź obniżenia ceny[2]. Z drugiej jednak strony sformułowanie art. 8 ust. 1 ustawy „kupujący może żądać doprowadzenia [towaru konsumpcyjnego] do stanu zgodnego z umową przez nieodpłatną naprawę albo wymianę na nowy” sugeruje, że jeśli ktoś może czegoś żądać, to znaczy, że przysługuje tej osobie roszczenie, które może być zrealizowane na drodze sądowej[3]. Analiza językowa tekstu ustawy powinno w tej sytuacji przeważyć.

Jeżeli jednak stanowisko o dopuszczalności dochodzenia przed sądem uprawnień pierwszego stopnia byłoby odmienne, tzn. konsument mógłby dochodzić przed sądem jedynie uprawnień drugiego stopnia, to należy się zastanowić, czy mógłby – mimo to – wystąpić do sądu o upoważnienie do dokonania zastępczego wykonania na koszt dłużnika z art. 480 k.c. W takiej sytuacji powstałby zbieg roszczeń: z tytułu odpowiedzialności za niezgodność towaru z umową i z tytułu odpowiedzialności z tytułu niewłaściwego wykonania zobowiązania. Orzecznictwo SN, dotyczące zbiegu roszczeń z rękojmi z umowy o dzieło i niewłaściwego wykonania zobowiązania wskazuje, że takie rozwiązanie jest niedopuszczalne[4]. W przypadku sprzedaży konsumenckiej rozwiązanie byłoby jednak odmienne. Ze względu na to, że do sprzedaży konsuemenckiej nie stosuje się przepisów kodeksu cywilnego o rękojmi (art. 1 ust. 4 ustawy), kwestia odpowiedzialności odszkodowawczej będzie rozstrzygana na zasadach ogólnych. Oznacza to, że konsument mógłby żądać upoważnienia przez sąd do usunięcia niezgodności z umową na koszt sprzedawcy. Należy przyznać, że w obliczu poważnych wątpliwości doktrynalnych co do możliwości stosowania przepisów ogólnych zobowiązań do przypadków rękojmi jest to rozwiązanie dość zaskakujące. Prawo do żądania zastępczego wykonania uzależnione jest bowiem od tego, czy z roszczeniem wystąpi konsument czy przedsiębiorca. W pierwszym przypadku roszczenie to zostanie uwzględnione, w drugim zaś nie jest to już oczywiste.

 

PS: Spór co do stosowania przepisów ogólnych zobowiązań do przypadków rękojmi oraz omówienie projektu nowej dyrektywy Consumer Rights Directive, która w sposób odmienny rozwiązuje kwestię dostępności uprawnień konsumenta w umowie sprzedaży zostaną przedstawione w kolejnych postach. Chyba, że ktoś miałby wcześniej na to ochotę...



[1] E. Łętowska Zbieg norm w prawie cywilnym, Warszawa 2002, s. 125.

[2] Zob. uchwała SN z dnia 15 lutego 2002 r., III CZP 86/01 (OSNC 2002, nr 11, poz. 132) wraz z glosą krytyczną E. Łętowskiej (M.Prawn. 2002, nr 14, s. 666): „Jeżeli przyjmujący zamówienie nie usunął skutecznie wad dzieła w wyznaczonym terminie (art. 637 § 1 k.c.), zamawiający nie może żądać upoważnienia przez sąd do usunięcia wad na koszt przyjmującego zamówienie (art. 480 § 1 k.c.)”.

[3] Zob. również M. Pecyna, Ustawa o sprzedaży konsumenckiej. Komentarz, Kraków 2007, s. 165.

[4] Zob. przypis 2.

wtorek, 14 października 2008

Prawo odstąpienia w umowach zawartych poza lokalem przedsiebiorstwa

Dyrektywy europejskie w sprawie ochrony konsumentów oraz ich krajowe implementacje wywołują wiele trudności interpretacyjnych. Jedną z nich jest kwestia możliwości skorzystania z prawa odstąpienia od umowy zawartej poza lokalem przedsiębiorstwa. Wedle dyrektywy Rady z dnia 20 grudnia 1985 r. w sprawie ochrony konsumentów w odniesieniu do umów zawartych poza lokalem przedsiębiorstwa (85/577/EWG), konsument może odstąpić od umowy w ciągu siedmiu dni od otrzymania od przedsiębiorcy pisemnego zawiadomienia o prawie odstąpienia od umowy bez ponoszenia jakichkolwiek konsekwencji (art. 5 dyrektywy). Polska ustawa implementuająca dyrektywę, tj. ustawa z 2 marca 2000 r. o ochronie niektórych praw konsumentów oraz o odpowiedzialności za szkodę wyrządzoną przez produkt niebezpieczny (Dz.U. 2000.22.271) wprowadza termin dłuższy – 10 dni. Jest to tzw. czas do namysłu, w którym konsument może porównać cenę i jakość oferty z innymi ofertami dostępnymi na rynku, a także ponownie przemyśleć – już bez elementu zaskoczenia – czy chce taką umowę w ogóle zawierać.

Przedsiębiorca zawierając umowę poza lokalem przedsiębiorstwa ma określone obowiązki informacyjne w stosunku do konsumenta, m.in. ma obowiązek poinformowania go na piśmie o prawie odstąpienia od umowy (art. 4 dyrektywy, art. 3 ust. 1 ustawy). Wątpliwości pojawiają się, co się stanie, jeśli przedsiębiorca nie spełni swoich obowiązków informacyjnych bądź dokona tego w sposób niewłaściwy, np. uzależni skorzystanie z prawa odstąpienia od umowy od poniesienia dodatkowych kosztów.

Polska ustawa wprowadziła zasadę, że jeżeli konsument nie został poinformowany na piśmie o prawie odstąpienia od umowy, bieg terminu dziesięciu dni nie rozpoczyna się. W takim wypadku konsument może odstąpić od umowy w terminie dziesięciu dni od uzyskania informacji o prawie odstąpienia. Konsument nie może jednak z tego powodu odstąpić od umowy po upływie trzech miesięcy od jej wykonania (art. 4 ustawy). Ustawodawca niemiecki w par. 7(3) Gesetz über Verbraucherkredite (VerbrKrG) przyjął, że jeśli konsument nie został prawidłowo poinformowany o prawie odstąpienia, może on skorzystać z tego uprawnienia aż do czasu wykonania umowy, nie później jednak niż w ciągu roku od zawarcia umowy. Powyższe rozwiązania krajowe wzbudziły wątpliwości, w jaki sposób konsument skorzysta ze swoich praw, jeśli nie został o nich poinformowany. W ten sposób rozwiązania krajowe wprowadziły de facto ograniczenie ochrony konsumenta,  który – po upływie określonego czasu – będzie ponosił negatywne konsekwencje działań przedsiębiorcy, który nie spełnił swoich obowiązków informacyjnych.

Tak zarysowane zagadnienie było jednym z przedmiotów rozstrzygnięcia ETS w sprawie Heininger vs. Bayerische Hypo – und Vereinsbank AG (C-481/99) z dnia 13 grudnia 2001 r. Stan faktyczny wyglądał następująco: państwo Heininger, obywatele Niemiec, w 1993 r. zawarli w celu zakupu mieszkania umowę kredytową, której spłata była zabezpieczona długiem gruntowym (Grundschuld). Pięć lat później złożyli jednak wniosek o odstąpienie od umowy kredytowej. Wskazywali, że znany im agent banku odwiedzał ich w mieszkaniu, gdzie nagabywał do zawarcia umowy kredytowej w celu sfinasowania zakupu mieszkania. Ponadto utrzymywali, że przy zawarciu umowy nie zostali poinformowani o prawie odstąpienia od umowy. Sprawa ostatecznie trafiła do ETS, który orzekł, że „Dyrektywa nie zezwala krajowym ustawodawcom na ustanawianie limitu czasowego jednego roku (taki termin był ustalony w prawie niemieckim) od chwili zawarcia umowy na skorzystanie z prawa odstąpienia, jeśli konsument nie otrzymał informacji o możliwości odstąpienia”. Oznaczało to, że prawo niemieckie było niezgodne z dyrektywą. Analogicznie należałoby przyjąć, że prawo polskie, które ustanawia termin krótszy niż w Niemczech, bo jedynie trzy miesiące, również mogłoby być uznane za sprzeczne z dyrektywą.

Rozstrzygnięcie w sprawie Heininger zachęciło innych kredytobiorców, wobec których nie zostały spełnione obowiązki informacyjne, do odstępowania od umów. Jedną z takich osób była pani Hamilton, która w 1992 r. zawarła w swoim mieszkaniu umowę z Volksbank o kredyt w celu zakupu udziałów w funduszu nieruchomościowym. Umowa zezwalała na odstąpienie od umowy, ale pod warunkiem, że albo kredytobiorca spłaci kredyt w ciągu dwóch tygodni od odstąpienia albo odstąpi od umowy w ciągu dwóch tygodni od spłaty kredytu. Umowa ostatecznie została zawarta. W 1997 r. fundusz nieruchomościowy ogłosił upadłość, przez co pani Hamilton nie mogła spłacać kredytu. Zdecydowała, że weźmie kredyt refinansowy, dzięki czemu spłaciła pierwszy kredyt udzielony przez Volksbank. Tymczasem w 2002 r. kierując się rozstrzygnięciem ETS w sprawie Heininger pani Hamilton odstąpiła od pierwszej umowy kredytowej, a w 2004 r. wniosła powództwo przeciwko Volksbank m.in. o zwrot zapłaconych odsetek od pierwszej umowy kredytowej. Sprawa ostatecznie trafiła przed ETS.

Prawo niemieckie właściwe dla sprawy stanowiło, że jeśli konsument nie został poinformowany o prawie odstąpienia bądź został poinformowany o tym w sposób nieprawidłowy, prawo odstąpienia od umowy może mimo tego wygasnąć po upływie miesiąca od wykonania umowy (par. 2(1) Gesetz über den Widerruf von Haustürgeschäften und ähnlichen Geschäften). Polska ustawa ustanawia zasadę, że konsument nie może odstąpić od umowy po upływie trzech miesięcy od wykonania umowy (art. 4 zdanie ostatnie ustawy).

Ostatecznie ETS w orzeczeniu Hamilton vs. Volksbank Filder eG (C-412/06) z dnia 10 kwietnia 2008 r., stwierdził, że wykładni dyrektywy należy dokonywać w ten sposób, że ustawodawca krajowy może przewidzieć, że skorzystanie z prawa do odstąpienia (...) jest możliwe nie później niż po upływie miesiąca od całkowitego wykonania przez strony zobowiązań wynikających z umowy (...), jeżeli konsument otrzymał błędną informację dotyczącą zasad korzystania z tego prawa. Mimo że błędna informacja jest równoznaczna z brakiem informacji (tak w swojej opinii M. Poiares Maduro, Adwokat Generalny – zob. pkt 35 wyroku), ETS uznał, że wykonanie umowy stanowi decydującą przesłankę dla możliwości ograniczenia prawa odstąpienia od umowy. Oznacza to, że termin trzech miesięcy od dnia wykonania umowy zawarty w polskiej ustawie także powinien być uznany za zgodny z dyrektywą.

Podsumowując, ETS stanął na straży konsumentów – nie powinni oni ponosić negatywnych konsekwencji niewłaściwych działań przedsiębiorców, którzy zaniechali dostarczenia pisemnej informacji o prawie odstąpienia. Regulacje krajowe, które ograniczają korzystanie z prawa odstąpienia po upływie określonego czasu od chwili zawarcia umowy, powinny zostać uznane za niezgodne z dyrektywą (wyrok Heininger). Z drugiej jednak strony ETS dopuścił możliwość ograniczenia prawa odstąpienia od umowy, jeśli została ona już całkowicie wykonana (sprawa Hamilton). Konsekwencje rozstrzygnięć ETS mogą być jednak bardzo poważne. Stworzyły one bowiem ryzyko m.in. dla funkcjonowania banków, które zawierały umowy poza lokalem przedsiębiorstwa. Jeśli konsumenci nie zostali poinformowani o prawie odstąpienia, ETS otworzył możliwość na odstąpienie od umów już zawartych, a jeszcze niewykonanych. W Polsce ze względu na akcesoryjność hipoteki upadek umowy kredytowej powodowałoby bezskuteczność zabezpieczenia, co z pewnością nie byłoby pożądanym skutkiem dla banków.

niedziela, 28 września 2008

Nickname jako dobro osobiste cz.1

Chciałbym zwrócić uwagę na wyrok Sądu Najwyższego z 11 marca 2008 roku (sygn. akt II CSK 539/07). Tekst uzasadnienia dostępny jest dzięki uporowi Tomasza Rychlickiego. O perypetiach związanych z jego otrzymaniem można poczytać tu i tu.

Stan faktyczny pokrótce przedstawiał się następująco:

Powód był użytkownikiem serwisu aukcyjnego Allegro. Jedno ze swoich kont zarejestrował na nazwę „cezcez”. Obecnie konto mimo, że zawieszone ma 553 punkty rankingowe, a więc można przyjąć, że cieszyło się dobrą renomą. W dniu 17 styczniu 2003 na forum „Cafe Nowe Allegro” pracownik serwisu zarzucił użytkownikowi cezcez nieuczciwość i prywatę. Oskarżenia miały związek z uczestnictwem powoda w aukcjach typu „pozytyw za 0,01 zł”, które miały na celu jedynie zwiększanie reputacji kont. Równolegle Allegro wypowiedziało powodowi umowę o świadczenie usług. Pozew dotyczył naruszenia dóbr osobistych w zawiązku z wypowiedziami na forum „Cafe Nowe Allegro”.

Sąd Okręgowy uznał powództwo stwierdzając, że „dobre imię jest chronione na wielu polach aktywności życiowej człowieka i nie można co do zasady wyłączyć takiej ochrony w przypadku działalności danej osoby w środowisku internetowym”. Oznacza to, że nazwa użytkownika stanowi dobro podobne do pseudonimu i podlega ochronie. Zdania tego nie podzielił Sąd Apelacyjny, łącząc nickname użytkownika wyłącznie z faktem przydzielenia konta w konkretnym serwisie. Zgodnie z taki poglądem nickname ma charakter wyłącznie techniczny i służy do indywidualizacji operacji (w tym przypadku aukcji). Kasacja wniesiona przez powoda do Sądu Najwyższego została oddalona. Jednakże co jest najbardziej zaskakujące i może mieć olbrzymie znaczenie SN nie neguje uznania nazwy użytkownika za dobro chronione, a jedynie ogranicza się do stwierdzenia, że wypowiedź pracownika Allegro na forum mieściła się w ramach dozwolonej krytyki, a więc nie była bezprawna.

Wątpliwości budzą podstawy ochrony nickname’u. SN salomonowo stwierdza, że nazwa użytkownika będzie podlegała ochronie prawnej na takiej podstawie, na jakiej ochronie podlega nazwisko, pseudonim, czy też firma, pod którą osoba fizyczna prowadzi działalność gospodarczą”. Takie sformułowanie co wskazuje na przepis art. 24 k.c. i analogiczny art. 4310 k.c., a więc ochronę nickname’u jako dobra osobistego. Jednakże w następnym zdaniu sędzia sprawozdawca zauważa, że „brak jest jednocześnie podstaw do traktowania samej nazwy użytkownika jako odrębnego dobra osobistego osoby fizycznej”, na czym kończy wywód. Jaką ochronę miał SN na myśli? Według mnie nickname nie może być chroniony na podstawie wspomnianych przepisów bez uznania go za samodzielne dobro osobiste. Widać tutaj pewną niekonsekwencję.

Po głębszym zastanowieniu można zrozumieć powściągliwość SN w formułowaniu kategorycznych wniosków. Przy otwartym katalogu z art. 23 k.c. nie ma przeszkód do uznania każdej wartości związanej z człowiekiem za jego dobro osobiste. Wystarczy, aby w ocenie społecznej (obiektywnej), a precyzyjniej w ocenie sądu związek ten wart był ochrony. W społeczeństwie, które coraz większą część swojej aktywności przenosi do sieci, nickname może być chroniony jako oznaczenia osoby fizycznej. Jednakże z drugiej strony byłoby to pierwsze dobro osobiste, w pełni zbywalne. W tym miejscu należy przypomnieć spostrzeżenia SA w omawianej sprawie, które wskazywały, że nazwa użytkownika jest tylko jednym z elementów konta. Można sobie wyobrazić umowę na podstawie, której dochodzi do ujawnienia hasła i innych informacji potrzebnych do zalogowania. Po zmianie hasła pierwotny użytkownik nie utraciłby dostęp do konta, natomiast dla osób trzecich zmiana „właściciela” byłaby niezauważalna. Obecnie powszechnie przyjmuje się, że dobra osobiste jako nierozerwalnie związane z konkretną osobą są niezbywalne. W zawiązku z tym, uznanie nickname’u za dobro osobiste stanowiłoby wyłom od tej zasady. Idąc dalej pozwoliłoby to na komercjalizację „tradycyjnych” praw osobistych np. prawa do wizerunku. Na taką „małą rewolucję” SN się nie zdecydował.

wtorek, 27 maja 2008

O. Soergel, O. Stoecker o akcesoryjności, kauzalności i celu zabezpieczenia.

Niniejszy post jest kolejną odsłoną analizy dopuszczalności na gruncie polskiego prawa prywatnego stosowania zabezpieczeń w formie nieakcesoryjnej (m.in. przewłaszczenie na zabezpieczenie), lecz tym razem odnosi się do przedpola problemu - definicji podstawowych pojęć.

Chcielibyśmy zwrócić uwagę na artykuł, który ukazał się w Transformacjach Prawa Prywatnego w 2003 roku (nr 3) i został przygotowany przez Otto Soergela i Otto Stoeckera dla "Zeitschrift fur Bankrecht und Bankwirtschaft", a następnie odpowiednio dostosowany i przetłumaczony na język polski przez B. Paluszkiewicz we współpracy z A. Widziewiczem oraz A. Gregorowicz.

O. Soergel i O. Stoecker są prawnikami, których działalność powiązana jest ze Związkiem Niemieckich Banków Hipotecznych. Artykuł został zatytułowany "Rozszerzenie UE na wschód i zagadnienia doktryny prawa rzeczowego dotyczącego nieruchomości - kauzalność, akcesoryjność i cel zabezpieczenia" i zostały w nim poruszone podstawowe kwestie, które muszą być brane pod uwagę przy analizie instytucji pełniących funkcję zabezpieczeń w porządku prawnym danego państwa.

Po pierwsze, należy zaznaczyć, że powołani wyżej autorzy przyjmują, iż pojęcie kauzalności odnosi się do zależności dwóch czynności prawnych:

a. czynności prawnej zobowiązującej do rozporządzenia oraz

b. czynności prawnej rozporządzającej w wykonaniu wcześniej zawartej czynności zobowiązującej. (por. art. 156 kodeksu cywilnego)

Zarazem zostaje podkreślone, że o kauzalności można mówić w wypadku rozbicia czynności prawnych (jak wyżej), a nie w wypadku uznania tzw. jedności czynności prawnej, która wywołuje skutki zobowiązujące i jednocześnie rozporządzające (por. art. 155 par. 1 kodeksu cywilnego).

Po drugie, Soergel i Stoecker zauważają, że pojęcia "kauzalności" i "abstrakcyjności" dla czynności zobowiązujących dotyczą tak naprawdę treści tych czynności i nie odnoszą się do relacji zobowiązania do rozporządzenia. Wydaje się jednak, że sami autorzy, choć stanowczo rozgraniczają tę kwestię na gruncie relacji zobowiązanie-rozporządzenie, na gruncie czynności zobowiązujących posługują się pojęciem "causa" na określenie "celu przysporzenia". Na łamach niniejszego bloga został wyrażony już pogląd przeciwny - dopatrujący się w "kauzie" czynności zobowiązującej jedynie elementów koniecznych składających się na treść takiej czynności. O kauzalności czynności zobowiązujących najczęściej mówi się w kontekście odpowiednich zarzutów, które miałyby przysługiwać dłużnikowi wobec wierzyciela.

Po trzecie, powołani autorzy rozgraniczają zagadnienia "akcesoryjności" od "kauzalności". Podkreślają bowiem, że "w kontekście praw zabezpieczających akcesoryjność dotyczy stosunku pomiędzy zabezpieczeniem i zabezpieczoną wierzytelnością". Nie odnoszą się jednak do systemu polskiego, a szkoda. Nie jest bowiem w literaturze przesądzonym, czy ustanowienie hipoteki musi nastąpić w wykonaniu ważnego zobowiązania, czy też jest od tego zobowiązania "oderwane" (por. art. 156 w zw. z art. 245 par. 1 i 2 kodeksu cywilnego).

Warto w tym miejscu przytoczyć fragment, w którym Soergel i Stoecker definiują dwie postaci akcesoryjności w kontekście praw zabezpieczających: "[z]abezpieczenie jest akcesoryjne, jeżeli z mocy prawa jego istnienie zależy od istnienia zabezpieczonej wierzytelności ([...] Bestandsakzessorietaet) lub jeżeli z mocy prawa przysługuje ono wierzycielowi tylko wtedy, gdy jest on również posiadaczem wierzytelności, która ma być zabezpieczona ([...] Zustaendigkeitsakzessorietaet)". Nie istnieje zatem, jak się wydaje, możliwość kreowania przez strony akcesoryjnych stosunków prawnych, którym takiego charakteru nie nadaje ustawa (?).

Po czwarte, zostaje zaznaczona kwestia nieatrakcyjności zabezpieczeń akcesoryjnych w zakresie, w jakim nie można stosować ich w sytuacjach, gdy "posiadaczem" zabezpieczenia jest inny podmiot niż "posiadacz" wierzytelności zabezpieczonej. "W przypadku zabezpieczenia akcesoryjnego ta tożsamość jest nienaruszalna (...)".

Na koniec w artykule rozróżnia się dwie postaci tzw. długu gruntowego. Dług gruntowy, który strona zabezpieczająca dała stronie zabezpieczonej w celu zabezpieczenia wierzytelności (cel ten wynika z umowy zabezpieczającej) zwany jest Sicherungsgrundschuld (dług gruntowy zabezpieczający). Natomiast, jeżeli uprawniony nie "posiada" długu gruntowego w celu zabezpieczenia wierzytelności, ale jedynie jako jeden z wielu składników majątkowych - można mówić o tzw. "izolowanym" długu gruntowym (isolierte Grundschuld). Jak jednak twierdzą autorzy brak celu zabezpieczenia nie może być wiązany z brakiem kauzy jego ustanowienia (jeżeli dany system przyjmuje kauzalny charakter ustanowienia lub zbycia tego typu zabezpieczenia).

Reasumując, O. Soergel i O. Stoecker zwracają uwagę na podstawowe kwestie z zakresu zabezpieczeń rzeczowych. Rozróżniają akcesoryjność, kauzalność i cel zabezpieczenia, co pozwala na jasną analizę danej instytucji pełniącej funkcję zabezpieczenia właśnie pod katem tych pojęć. Patrząc przez pryzmat powyższych rozważań na "przewłaszczenie na zabezpieczenie" należy stwierdzić, że:

a. przeniesienie własności na zabezpieczenie nastąpi obligandi causam lub solvendi causam;

b. cel zabezpieczenia będzie ujawniony w umowie zobowiązującej, ale i rozporządzającej (jeżeli zostaną te czynności rozbite na dwa etapy);

c. zabezpieczenie takie nie będzie wygasało z chwilą wygaśnięcia wierzytelności zabezpieczonej.

[Co do rozważań dotyczących zagadnienia kauzalności czynności prawnych por.:
E. Drozd, Przeniesienie własności nieruchomości, Warszawa-Kraków 1974, s. 98 i n.

E. Drozd, Umowa zobowiązująca jako podstawa prawna dla umów z zakresu prawa rzeczowego, Rozprawy prawnicze. Księga pamiątkowa Profesora Maksymiliana Pazdana, Zakamycze 2005, s. 863 i n.

G. Tracz, Aktualność generalnej reguły kauzalności czynności prawnych przysparzających w prawie polskim, Kwartalnik Prawa Prywatnego z 1997 r., z. 3, s. 499 i n.

K. Zaradkiewicz, Numerus apertus abstrakcyjnych czynności prawnych w polskim prawie cywilnym?, Kwartalnik Prawa Prywatnego z 1999 r., z. 2, s. 245 i n.]

środa, 30 kwietnia 2008

spotkanie z dr hab. Z. Truszkiewiczem

24. kwietnia 2008 roku na ul. Olszewskiego 2 w Collegium Wróblewskiego spotkaliśmy się z prof. Z. Truszkiewiczem - w celu omówienia "schadzkowej" dyskusji poświęconej zrzekaniu się prawa użytkowania wieczystego (dyskusja toczyła się mozolnie przez niemalże pół roku - sic!). Nasze wątpliwości wraz z analizą instytucji zostały spisane i zredagowane, a następnie przekazane Prof. Truszkiewiczowi z prośbą o uwagi. Tekst jest pracą zbiorową 5 osób i być może uda się go zaszczepić szerszej publiczności, a może nawet zwrócimy nim uwagę na charakterystykę prawa użytkowania wieczystego (więcej w tej kwestii na początku czerwca).

Poza skrótowymi informacjami warsztatowymi na temat formułowania pisemnych poglądów w języku prawniczym, wyciągnęliśmy Profesora na wycieczkę w przyszłość legislacyjną prawa użytkowania wieczystego. Prof. wchodzi w skład grupy roboczej zajmującej się reformą użytkowania wieczystego, działającej przy Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego pod wezwaniem prof. Z. Radwańskiego. Dowiedzieliśmy się o stanowisku Prof. w stosunku do pomysłu wprowadzenia zamiast użytkowania wieczystego germańskiego "prawa zabudowy". Prof. Truszkiewicz uważa, że sensowna reforma użytkowania wieczystego może odnosić się tylko do gruntów samorządowych oraz państwowych - nie może prowadzić do rozszerzenia stosowania tego typu instytucji na nieruchomości prywatne. Jak twierdzi Prof., prowadziłoby to do "wtórnej feudalizacji" stosunków z zakresu obrotu nieruchomościami(patrz.komentarz). Co więcej, poza proponowaną przez Prof. w jego książce poświęconej konstrukcyjnym zagadnieniom użytkowania wieczystego, instytucją "własności czasowej" - innym rozwiązaniem na przyszłość może być pełna likwidacja tego prawa (tzn. przekształcenie dotychczasowego użytkowania wieczystego w prawo własności - ale np. z uwzględnieniem dotychczasowych opłat). Pan Profesor przedstawił kilka ciekawych przykładów, gdzie w razie likwidacji użytkowania wieczystego należałoby odpowiednio zastosować niektóre inne instytucje prawa rzeczowego - m.in. służebności.

Prof. Truszkiewicz krytycznie odniósł się do entuzjastycznych poglądów przyjmujących bezrefleksyjnie prawo zabudowy jako najlepszą i jedyną alternatywę dla użytkowania wieczystego. Nie przeprowadzenie odpowiednich badań społecznych, a także badań w zakresie skutków, które może wywołać ta instytucja oraz efektów, które wywołała w państwach jej pochodzenia wyklucza zdaniem Prof. Truszkiewicza poważne traktowanie "prawa zabudowy" - jako użytkowania wieczystego przyszłości.

[Dr hab. Z. Truszkiewicz jest zatrudniony na stanowisku adiunkta w Katedrze Prawa Rolnego Uniwersytetu Jagiellońskiego.]

[por. Z. Truszkiewicz, Użytkowanie wieczyste. Zagadnienia konstrukcyjne, Zakamycze 2006, (rozdział zatytułowany "Wnioski końcowe i uwagi de lege ferenda"), s. 637 i n.]