środa, 8 kwietnia 2009

Charakter prawny licencji patentowej: replika.

Niniejszy post jest odpowiedzią na komentarze zamieszczone przez "carpcov" oraz "miszKa" do posta z 27 stycznia 2009r. dotyczącego charakteru prawnego umowy licencyjnej.

Ad. 1 akapit

Jeśli chodzi o umowę licencyjną jako umowę nazwaną, uważam, że słuszne jest takie jej traktowanie. Jeśli bowiem spojrzeć do pwp, to okazuje się, że prawo z patentu unormowane tam jest od strony pozytywnej i negatywnej- art. 63 i 66. Art. 66 ust. 2 stanowi z kolei podstawę udzielenia licencji. Warto zauważyć, że przepis ten znalazł się w bezpośrednim sąsiedztwie przepisu zakazowego. Z całości regulacji można więc wyinterpretować jakie działania licencjobiorcy są dozwolone, a więc czego licencjodawca nie może mu zakazać. Licencjobiorcę ma więc prawo do zarobkowego i zawodowego korzystania z opatentowanego wynalazku na całym terytorium RP (w przypadku udzielenia licencji pełnej), czemu licencjodawca nie może się sprzeciwić powołując się na art. 66 ust. 1 pwp. Wynika z tego, że kompetencja do działania oraz zakres działania licencjobiorcy zostały ustawowo określone, co znaczy, ze mamy do czynienia z umową nazwaną. Wątpliwości budzi jedynie charakter prawny tej umowy nazwanej.

Ad. 2 akapit

Faktycznie, w literaturze wyróżnia się „mieszane” sposoby określania charakteru prawnego umów licencyjnych. Przykładowo zdaniem prof. Markiewicza (przedstawionym jeszcze przed wejściem w życie obecnej pwp) umowa licencyjna ma charakter podwójny: upoważniająco- zobowiązujący. Trzeba jednak zwrócić szczególną uwagę że upoważnienie i zobowiązanie nie odnoszą się do tego samego przedmiotu. I tak:

1. Upoważnienie odnosi się do czynności, jakich może dokonywać licencjobiorca - kompetencja do określonego działania we własnym lub cudzym imieniu i interesie, co rodzi po stronie licencjodawcy stan związania, nie może on spowodować w drodze zastosowania środków prawnych, aby licencjobiorca powstrzymał się od działania należącego do jego kompetencji. Wydaje się, że chodzi tu o te wszystkie czynności, które są związane z zarobkowym i zawodowym korzystaniem z wynalazku, a którym licencjodawca nie może się sprzeciwić podnosząc roszczenia z art. 66 ust. 1 pwp.

2. Zobowiązanie odnosi się do tych postanowień umowy licencyjnej, które nie odnoszą się do upoważnienia do korzystania z wynalazku. Pwp kreuje np. obowiązek przekazania informacji dotyczącej korzystania wynalazku, chyba że strony w umowie inaczej postanowiły (art. 77 pwp).
Wynika z tego, że licencjobiorca mógłby wysuwać roszczenie o udzielenie informacji względem licencjodawcy opierając się na brzemieniu art. 77 pwp, który statuuje charakter zobowiązania licencjodawcy.

Jak widać powyższe „połączenie”, czy też „wymieszanie” dwóch koncepcji, odnosi się do dwóch różnych zakresów przedmiotowych. Sam charakter prawny licencji (jako upoważnienia do korzystania z wynalazku) pozostaje nadal niewyjaśniony. Dodatkowo pojawia się zamęt, gdyż nagle okazuje się, że jedna i ta sama czynność może być podzielona i rozpatrywana na dwóch płaszczyznach. Można by zadać pytanie, dlaczego upoważnienie wynikające z art. 66 pwp jest rozpatrywane z punktu widzenia działania o charakterze upoważniającym, natomiast przekazanie informacji dotyczących korzystania z wynalazku jest już traktowane jako obowiązek przedsiębiorcy? Można by przecież argumentować, że zarówno pierwsze (upoważnienie do korzystania), jak i drugie działanie (przekazanie informacji) wynikają z jednej i tej samej czynności. Co więc sprawia, że mają być traktowane w odmienny sposób?

Ad. 6 akapit.

Wydaje mi się, że problem nie zamyka się w faktycznym korzystaniu z wynalazku. Treścią umowy licencyjnej jest bowiem możliwość zawodowego i zarobkowego korzystania z wynalazku na terytorium RP: możliwość np. wprowadzania do obrotu i importowania produktu objętego patentem, możliwość udzielenia sublicencji, jeśli w umowie została ona przewidziana. Chodzi o to, że korzystanie z wynalazku może nie ograniczyć się wyłącznie do faktycznego jego wykorzystania, ale także może zaistnieć np. konieczność uzyskania koncesji na wprowadzanie produktu do obrotu. Jak należy traktować taką czynność w świetle teorii upoważnienia. Nie wspominając już o tym, ze udzielenie sublicencji z całą pewnością nie mieści się w zakresie pojęcia czynności faktycznych.

Ad. 7 akapit.

W takim wypadku, podążając wynikami wykładni systemowej (i nie zajmując się teorią rozporządzenia), bliżej byłoby umowie licencyjnej do charakteru zobowiązaniowego niż upoważniającego. Podstawowym przepisem o umowie licencyjnej jest bowiem art. 66 ust. 2, który następuje bezpośrednio po art. 66 ust. 1 (co nie jest zbytnim odkryciem), a który dotyczy możliwości podnoszenia przez uprawnionego z patentu roszczeń zakazowych względem osób trzecich. Z art. 66 ust. 2 wynikałoby więc, że wobec licencjobiorcy licencjodawca roszczeń takich nie może podnosić - są one wobec niego „zablokowane". Czy można to uznać za argument przemawiających za zobowiązaniowym charakterem umowy licencyjnej?

Ja - osobiście - pomimo wielu niejasności - skłaniam się do uznania umowy licencyjnej za czynność o charakterze rozporządzającym. Jest to, co prawda, duże ograniczenie licencjodawcy, jednakże przyjmowane przez niego świadomie. Z drugiej strony prawa własności intelektualnej (w tym przemysłowej) i ich komercjalizacja różni się znacznie od komercjalizacji innych dóbr (rzeczy). Niepewność co do wyniku ekonomicznego podjętego działania powinna być rekompensowana większą pewnością prawną w stosunkach licencjodawca - licencjobiorca. Wydaje mi się, że wprowadzenie przez ustawodawcę przepisu o obciążeniu prawa z patentu umową licencyjną nie było przypadkowe. Zdaję sobie sprawę z konsekwencji, jakie może wywołać uznanie możliwości obciążania praw bezwzględnych prawami względnymi – jednakże w tym konkretnym przypadku wydaje mi się to właściwe. Pytanie, czy właściwe byłoby to także w odniesieniu do wszelkich innych praw - niedotyczących własności intelektualnej? Czy może należałoby dopuścić taką konstrukcję także w stosunku np. do komercjalizacji rzeczy? Ale z drugiej strony jeśli dopuścić w jednym przypadku, to dlaczego nie w innych?

Autor: Ri

poniedziałek, 23 marca 2009

Wolność słowa i przekazu a prawo cytatu - cz. 3

1.1 Wolności słowa na gruncie prawa polskiego
1.2 Prawo cytatu na tle wolności słowa
1.3 Problem wąskich ram prawa cytatu w „społeczeństwie internetowym” na tle wolności słowa

Przyglądając się bliżej instytucji prawa cytatu zastanowić można się nad tym, czy zagwarantowane przez przepis art. 29 ust. 1 ramy cytatu, wyznaczające pośrednio pewne granice wolności wypowiedzi w Polsce, przystają do współczesnego „społeczeństwa internetowego”. Problemem, z jakim wiąże się niedostosowanie w pewnym zakresie ram instytucji dozwolonego użytku, jest nie tylko ciągły rozwój techniki, ale i również zmiany, jakie zachodzą w samym społeczeństwie. Dzięki pojawieniu się Internetu oraz digitalizacji różnego rodzaju utworów przesyłanie informacji stało się niezwykle łatwe. Ludzie nie muszą już opisywać zabawnych scen z filmów, wzruszających audycji, czy bulwersujących materiałów, bo dzięki nowej technologii mogą je po prostu pokazać. Taka forma przekazu pozwala lepiej współodczuwać, zmniejsza możliwość nieporozumień, a co więcej, pozwala ludziom w różnych częściach świata odczuwać dokładnie to samo. Ponadto, wraz z tworzeniem się społeczności Internetowej, ludzie odczuli chęć komunikowania się niejako „z całym światem”, poprzez rożnego rodzaju fora, portale społecznościowe, czy serwisy typu Youtube. Wraz z upowszechnieniem się Internetu, czymś naturalnym stała się potrzeba wyrażania i przekazywania swoich myśli i odczuć, w tym również różnego rodzaju przekazów audiowizualnych, w „wolną przestrzeń Internetu”, tak aby każdy, kto tylko chce, miał możliwość zapoznania się z daną treścią. Zjawisko to spowodowało, że coraz więcej ludzi zaczęło rozpowszechniać różnego rodzaju utwory, w tym utwory audiowizualne, tym samym wychodząc poza ramy dozwolonego użytku prywatnego, który to stworzony został właśnie z myślą o dzieleniu się wrażeniami, jakich dostarcza sztuka, pomiędzy znajomymi poprzez wspólne korzystanie z utworów. W rezultacie osoby zamieszczające rożnego rodzaju chronione prawem autorskim treści, aby czynić to legalnie, muszą mieścić się w ramach dozwolonego użytku publicznego. Jednakże cele zawarte w art. 29 ust 1 PrAut wymienione zostały w sposób enumeratywny, z pominięciem celu informacyjnego. Oprócz tego, dozwolony przez prawo cytat stosowany może być jedynie w utworach stanowiących samoistną całość, co oznacza, że samo zamieszczenie fragmentu danego utworu bez żadnego twórczego kontekstu, choćby nawet mieściło się w ustawowym celu cytatu, nigdy nie będzie mieściło się w ramach dozwolonego cytatu. Warto podkreślić, że przewidziane przez art. 25 PrAut prawo przedruku pozwala na zamieszczanie niektórych krótkich materiałów (chociażby sprawozdań o aktualnych wydarzeniach) w celach informacyjnych, jednakże uprawnienie to przysługuje jedynie prasie, radiu i telewizji. Należy w tym miejscu zastanowić się, czy aby w dzisiejszych czasach roli, jaka przysługuje prasie lub radiu, nie może spełniać niemalże każdy aktywny użytkownik Internetu. Nawet jeśli odpowiedź na powyższe pytanie byłaby twierdząca, to i tak użytkownik ten nie ma prawa do rozpowszechnia celem informacyjnym jakiegokolwiek utworu. Z tych właśnie względów teoria i dozwolone ramy cytatu zaczynają coraz bardziej odbiegać od stosowanej w tej mierze praktyki, która w żadnym wypadku zgodna z prawem autorskim nie jest. Co więcej, w opinii większości społeczeństwa „dozwolone w ich przekonaniu ramy cytatu” pozwalają na znacznie więcej, niż wynika to z przepisów prawa i utrwalonej literatury. Dla większości, w szczególności „młodszego społeczeństwa” możliwość „dzielenia się” fragmentami różnego rodzaju utworów stała się częścią kultury i jest w ich przekonaniu przejawem korzystania z wolności wypowiedzi i przekazu.


Mając na uwadze powyższe rozważania uważam, iż w niedalekiej przyszłości zmiana przepisów regulujących prawo cytatu stanie się konieczna. W przeciwnym bowiem przypadku, przepisy te staną się jedynie martwym prawem, na które i tak nikt nie będzie zważał. Oczywiście zmiany te muszą uwzględniać również interes twórcy, który już dziś, w wyniku masowo podejmowanych działań wykraczających poza dozwolony użytek publiczny jest w znaczącym stopniu naruszany. W związku z powyższym, w moim przekonaniu wraz ze znaczącą zmianą technologii oraz kultury korzystania z cudzej twórczości, konieczna staje się próba ponownego wyważenia, poprzez instytucje dozwolonego użytku, w tym również prawa cytatu, interesów twórcy (a w szczególności jego majątkowych praw autorskich) z interesami całego społeczeństwa.

Autor: Agnieszka Wachowska

Wolność słowa i przekazu a prawo cytatu cz. 2

1.1 Wolności słowa na gruncie prawa polskiego
1.2 Prawo cytatu na tle wolności słowa
1.3 Problem wąskich ram prawa cytatu w „społeczeństwie internetowym” na tle wolności słowa

Przepisy prawa autorskiego za podstawowy fundament tej dziedziny prawa uznają zasadę monopolu autorskiego twórcy, tym samym ograniczając w istotny sposób wolność słowa i wypowiedzi zagwarantowaną przepisami Konstytucji RP oraz EKPC. Jednakże, jak zauważają J. Barta i R. Markiewicz: „przepisy prawa autorskiego zostały skonstruowane tak, by zachowany został racjonalny kompromis między słusznymi prawami autorskimi, a realizacją konwencyjnego (i konstytucyjnego) prawa do swobody wypowiedzi”[1].. Respektowanie przez prawo autorskie wolności słowa, w głównej mierze zagwarantować mają cztery zasady (instytucje) przewidziane przez prawo autorskie. J. Brata i R. Markiewicz wśród tych zasad (instytucji) wymieniają: 1) wyłączenie ochrony pomysłów i innych elementów dzieła określonych w art. 1 ust 2(1) PrAut, 2) ograniczenie czasu trwania autorskich praw majątkowych, 3) wykluczenie określonych wytworów intelektualnych spod działania ustaw autorskich oraz 4) treść samych przepisów o dozwolonym użytku[2]. Istotna rola przepisów o dozwolonym użytku uwarunkowana jest nie tylko interesem społecznym związanym z zapewnieniem ogółowi dostępu do informacji i dóbr kultury, ale również interesem potencjalnych autorów, którzy mogą się pełni realizować poprzez twórcze wykorzystanie cudzej twórczości.[3] Wobec powyższego pamiętać należy, aby przy wykładni przepisów dotyczących niektórych z form dozwolonego użytku, zawsze mieć na uwadze ideę, jaka legła u podstaw tych przepisów, w tym również prawa cytatu, sprowadzającą się do ochrony szeroko pojętej „wolności słowa”. Oznacza to, że wykładnia zakresu dozwolonego wykorzystywania prawa cytatu, w sposób pośredni, oddziaływać będzie również na zakres chronionej konstytucyjnie wolności słowa.


Podkreślić w tym miejscu należy, iż może się niekiedy okazać, że „ustawowe granice swobody wypowiedzi »wmontowane« do prawa autorskiego”[4] w sposób niedostateczny stoją na straży wolności słowa. Wolność słowa, będąca gwarancją niezbywalnych i nienaruszalnych praw, jest kategorią bardzo ogólną i trudną do zdefiniowania, natomiast dopuszczone przez prawo jako gwarancja wolności słowa różne formy dozwolonego użytku wymienione zostały w sposób bardzo kazuistyczny. Wobec powyższego może się okazać, że w obliczu zmieniającej się rzeczywistości (masowej komputeryzacji, digitalizacji, rozwoju Internetu), przewidziany przez prawo autorskie zakres dozwolonego użytku publicznego nie spełnia dobrze swojej roli i w sposób niedostateczny strzeże wolności słowa. Poza tym, kazuistyczne ujęcie form dozwolonego użytku nie pozwala na uniwersalną i elastyczną wykładnię tych instytucji. Powoduje to, że mogą zaistnieć nieprzewidziane wcześniej przez szczegółowe zapisy ustawy stany faktyczne, w których działania mieszczące się w realizacji podstawowego prawa, jakim jest wolność słowa, nie będą objęte zakresem dozwolonego użytku przewidzianego przez ustawę. Jak zauważają J. Barta i R. Markiewicz: „Analizowany problem dotyczy konfliktu między podstawowymi prawami i wolnościami respektowanymi na gruncie międzynarodowych konwencji oraz krajowych konstytucji a cywilnoprawnymi regulacjami występującymi w większości krajów. Chodzi tu o starcie się prawa własności, obejmującego też prawo autorskie (będące składową własności intelektualnej), z prawem do swobody wypowiedzi. Nie można przyjąć generalnego priorytetu jednemu z tych praw. W istocie w konkretnych sprawach konieczne staje się wyważenie sprzecznych interesów. Oba prawa mają bowiem ustrojowo fundamentalny charakter, aczkolwiek nie są absolutne.”[5]. Mając na uwadze powyższe, postulować można, aby zarzut naruszenia przepisów o dozwolonym użytku, w sytuacji, gdy z perspektywy art. 10 EKPC istnieją poważne racje przemawiające za tym, aby wolności wypowiedzi dać pierwszeństwo przed ścisłym przestrzeganiem przepisów prawa autorskiego, potraktować jako nadużycie prawa z art. 5 KC. Przy takiej celowościowej wykładni przepisów dotyczących instytucji dozwolonego użytku publicznego, w tym prawa cytatu, instytucja ta staje się znacznie bardziej elastyczna, przypominając nieco amerykańską doktrynę „fair use”. Pamiętać jednak należy, iż zarzut nadużycia prawa podnoszony być powinien jedynie w sytuacjach wyjątkowych i nie może stać się on z pewnością regułą przy wykładni przepisów o dozwolonym użytku publicznym.


Zgodnie z definicją podstawowego trzonu prawa cytatu zawartą w art. 29 ust. 1 PrAut w ramach prawa cytatu wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość urywki rozpowszechnionych utworów lub drobne utwory w całości jedynie w zakresie uzasadnionym wyjaśnieniem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości Jak widać z samej definicji zawartej w art. 29 ust. 1 PrAut możliwość skorzystania z instytucji dozwolonego użytku publicznego, jaką jest prawo cytatu w sposób istotny została ograniczona przez ustawodawcę wprowadzeniem kilku przesłanek warunkujących możliwość jej wykorzystania. Z samej definicji prawa cytatu wynika, iż ograniczające wolność słowa mogą być wąskie ramy tej instytucji. Wydaje się, że z punktu widzenia zagrożeń dla wolności słowa największe znaczenie przypisać można ograniczeniom związanym z wielkością przytaczanego urywka oraz z celem, w jakim fragmenty cudzych utworów mogą być cytowane, albowiem ograniczenia te w sposób najistotniejszy wpływają na swobodę przytaczania i odwoływania się do cudzej twórczości, a co za tym idzie, również na zakres ograniczeń wolności słowa. Podobnie zauważają J. Barta i R. Markiewicz wskazując, iż „w sytuacjach, gdy przepisy w prawie cytatu zezwalają jedynie na wykorzystanie fragmentu dzieła, a charakter i cel wypowiedzi wymaga przejęcia go w całości powstaje problem nieodpowiedniości tych przepisów w świetle prawa do swobody wypowiedzi”[6]. Przed problemem odpowiedniego wyważenia dóbr w kontekście dozwolonej wielkości cytowanego fragmentu stanął Sąd Najwyższy w Austrii. W orzeczeniu z dnia 3 października 2000 r. Sąd ten uznał, iż „dla zilustrowania sposobu prowadzenia przez gazetę »Neu Krone Zeitung« kampanii w sprawie koalicji dwóch partii konieczne było »zacytowanie« reprodukcji pięciu »pełnych« stron z tej gazety”[7]. Tym samym sąd uznał, że działanie wykorzystujące cudzą twórczość mimo, że nie mieściło się w ustawowym pojęciu fragmentu, a co za tym idzie nie było dozwolone w ramach prawa cytatu, uznać należało za dopuszczalne ze względu na wspomniane już poszanowanie dla wolności słowa. W podobnym tonie wydane zostało również orzeczenie Bundesgerichtshof dotyczące wykorzystania w sztuce teatralnej dwóch „obszernych fragmentów” z dramatów Bertolda Brechta w zakresie przekraczającym ramy dozwolonego cytatu, bez zezwolenia spadkobierców. W orzeczeniu tym Bundesgerichtshof stwierdził, iż „w przypadku kreacji artystycznej swoboda cytowania jest szersza i nie ogranicza się do sytuacji, gdy funkcją cytatu jest uzasadnienie (stworzenie podstaw) do własnego, osobistego ujęcia. Dostateczne jest już bowiem, gdy cytat stanowi narzędzie dla artystycznej opinii wyrażanej przez cytującego”[8]. Wolność wypowiedzi znaleźć może również niekiedy pierwszeństwo przed ścisłym przestrzeganiem przepisów związanych z enumeratywnie zakreślonym celem cytatu. Albowiem niekiedy okazać się może, że przytoczenie cudzej twórczości w pełni uzasadnione swobodą wypowiedzi, nie zawrze się w żadnym z celów prawa cytatu wymienionych przez art. 29 ust. 1 PrAut. Pamiętać jednak należy o tym, że działanie takie nie może prowadzić do ogólnego rozszerzania celów, w jakich cytat może być zastosowany. Wyliczenie z art. 29 ust. 1 ma charakter wyczerpujący, wobec czego wykładnia rozszerzająca tego przepisu może być stosowana jedynie wówczas, kiedy konkretne ograniczenie uznane zostanie za godzące w porządek prawny i wolność słowa zagwarantowaną przez art. 10 EKPC i art. 54 ust. 1 Konstytucji RP.

Autor: Agnieszka Wachowska

[1] J. Barta, R. Markiewicz, Prawo autorskie..., s. 316
[2] Zob. Ibidem.
[3] Ibidem.
[4] Ibidem.
[5] J. Barta, R. Markiewicz, Autorskie prawa…, s. 321
[6] Ibidem, s. 318
[7] Ibidem.
[8] Ibidem.

Wolność słowa i przekazu a prawo cytatu - cz. 1

Przedstawiam pierwszy z trzech fragmentów pracy magisterskiej Agnieszki Wachowskiej na temat cytatu utworu audiowizualnego. Jeśli ktoś się interesuje tą tematyką to całą pracę Agi można będzie znaleźć w jednym z tegorocznych ZNUJ - Prace z Prawa Własności Intelektualnej.



1.1 Wolności słowa na gruncie prawa polskiego
1.2 Prawo cytatu na tle wolności słowa
1.3 Problem wąskich ram prawa cytatu w „społeczeństwie internetowym” na tle wolności słowa


W literaturze podkreśla się, że „Wolność wypowiedzi jest uważana w myśli liberalnej za najważniejszą z wolności obywatelskich. Służy ona nie tylko samorealizacji jednostki, ale pełni także niezwykle ważną funkcję w procesie sprawowania władzy”[1]. Piewcy wolności obywatelskiej i wolności słowa, tacy jak John Milton i John Stuart Mill przekonani byli o tym, że wolność słowa jest naturalnym prawem jednostki, którego uznanie jest niezbędnym warunkiem odkrywania prawdy w życiu publicznym. W ich przekonaniu to właśnie „wolny rynek idei” leżący u podstaw wolności słowa jest jedynym mechanizmem pozwalającym na pełne poszukiwanie prawdy w życiu publicznym[2].


W polskim systemie prawnym „wolność słowa” chroniona jest na poziomie konstytucyjnych oraz zagwarantowana jest na mocy licznych konwencji i umów międzynarodowych, w tym w art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka[3]. Zgonie z treścią artykułu 54 ust. 1 Konstytucji RP: „Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji”[2]. Również art. 10 ust. 1 EKPC przewiduje, iż: „Każdy ma prawo do wolności wyrażania opinii. Prawo to obejmuje wolność posiadania poglądów oraz otrzymywania i przekazywania informacji i idei bez ingerencji władz publicznych i bez względu na granice państwowe (…)”[5]. Na podstawie wskazanych przepisów powszechnie uznaje się, że pod ochronę prawa brane są cztery podstawowe wolności: 1) wolność wyrażania swoich poglądów za pomocą wszelkich dostępnych sposobów ich uzewnętrzniania, 2) wolność rozpowszechniania swoich i cudzych poglądów, 3) wolność dostępu do istniejących źródeł informacji pozwalająca zapoznawać się z cudzymi poglądami, 4) wolność poszukiwania informacji[6]. Warto w tym miejscu podkreślić, iż chroniona na gruncie prawa polskiego „wolność wyrażania poglądów” kwalifikowana jest jako wolność o charakterze osobistym, a nie politycznym. Wynika to z faktu, iż objęte są nią zapatrywania każdego człowieka, a nie tylko obywateli, w bardzo szerokim zakresie obejmującym przekonania w sprawach publicznych, wszelkiego rodzaju opinie dotyczące różnorodnych sfer i aspektów życia oraz oceny w najrozmaitszych kwestiach[7]. Wobec powyższego, „wolność słowa” odnosi się nie tylko do wolności prezentowania swoich poglądów, myśli bądź opinii za pomocą słowa pisanego, czy mówionego, ale również do wolności prezentowania innych form wyrazu. Co więcej, w dobie „kultury obrazkowej”, wspomniana wolność słowa coraz częściej sprowadzać się będzie do wolności prezentowania, rozpowszechniania i wykorzystywania „obrazów” (tj. grafik, symboli, zdjęć czy rysunków) oraz materiałów audiowizualnych, w których prezentowane są pewne idee, czy poglądy. Warto w tym miejscu podkreślić, iż niekiedy obraz, (rozumiany szeroko jako obraz statyczny i dzieło audiowizualne zarazem) jest w stanie wyrazić znacznie więcej niż same słowa. Przykładowo, dramat i tragedię prowadzonej wojny znacznie lepiej jest w stanie oddać kilkusekundowy film, czy jedno zdjęcie, niż wielostronicowy tekst, czy nawet pełna emocji dłuższa wypowiedź. Dlatego, patrząc na problem „wolności słowa” i przekazu, pamiętać należy o tym, iż wolność ta ściśle związana jest z realiami społecznymi w jakich się znajduje. W czasach, w których to właśnie dzieło audiowizualne staje się jednym z głównych nośników myśli i idei, konieczne jest spojrzenie na wolność słowa również jako na „wolność przekazu obrazkowego”. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na nowy przejaw korzystania z obrazu jako nośnika idei, polegający na tworzeniu i zamieszczaniu w Internecie w okresie kampanii wyborczych licznych, zwykle krótkich, materiałów audiowizualnych w formie animowanej, bądź też w formie kolażu, mających na celu oczernienie, bądź ośmieszenie konkurencji, albo też zachwalanie własnego kandydata lub ugrupowania. Nasilająca się skala wskazanych zachowań powinna uzmysłowić wszystkim, jak wielką rolę z punktu widzenia postrzegania wolności słowa odgrywa w dzisiejszych czasach utwór audiowizualny.

Autor: Agnieszka Wachowska

[1] P. Sarnecki (red), Prawo konstytucyjne, wydanie 5, Warszawa 2005 r. s. 74


[2] Zob. W. Wacławczyk, [w:] Prawa i wolności I i II generacji… pod red. A. Florczak, B. Bolechowa, Koncepcja „wolnego rynku idei” w świetle współczesnych standardów swobody wypowiedzi, Toruń 2006 r., s. 163-164
[3] Konwencja o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności (EKPC) sporządzona w Rzymie 4 listopada 1950 r., weszła w życie 3 września 1953r., ratyfikowana przez Polskę 19 stycznia 1993 r.
[4] Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 2 kwietnia 1997 r. (Dz. U. z 1997 r. Nr 78, poz. 483 z późn. zmianami)


[5] Zob. Dz. U. z 1993 r. nr 61 poz. 284
[6] Zob. P. Sarnecki, Prawo konstytucyjne…, s. 74


[7] Zob. P. Sarnecki, [w:] Prawo mediów pod red. J. Barta, R. Markiewicz, A. Matlak, Regulacja problematyki środków społecznego przekazu w Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej, s. 23

czwartek, 19 marca 2009

Nieuczciwe praktyki rynkowe

Prawo zwalczania nieuczciwej konkurencji ma długie tradycje. O ile jednak chroni ono, obok interesu przedsiębiorców, także interes klientów, jest to ochrona jedynie uboczna. Dyrektywa 2005/29/WE o nieuczciwych praktykach handlowych za główny przedmiot ochrony przyjęła interes konsumentów. Implementująca ją do polskiego porządku prawnego ustawa z dnia 23 sierpnia 2007 r. o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom rynkowym zawiera szereg śmiałych rozwiązań, ale i legislacyjnych nieporozumień. Pominę tu kwestie związane z poszczególnymi praktykami – ich katalog jest zbyt szeroki[1], aby można było chociaż zasygnalizować kłopoty interpretacyjne. Zwrócę więc uwagę na kilka problemów o bardziej generalnym charakterze.


Ustawa niemal kopiuje system cywilnoprawnych roszczeń z art. 18 ust. 1 u.z.n.k. Niemal, bo zrezygnowano z przeniesienia do u.p.n.p.r. roszczenia o zwrot bezpodstawnie uzyskanej korzyści, a ponadto w oryginalny sposób ujęto roszczenie o naprawienie szkody. Brak roszczenia o zwrot bezpodstawnie uzyskanej korzyści trudno uznać za lukę. To roszczenie w stosunkach konsumentów z przedsiębiorcami jest w zasadzie zbędne – ma sens jedynie w stosunkach horyzontalnych (między konkurentami). Z kolei „oryginalność” roszczenia o naprawienie szkody polega na dodaniu zwrotu „w szczególności żądania unieważnienia umowy z obowiązkiem wzajemnego zwrotu świadczeń oraz zwrotu przez przedsiębiorcę kosztów związanych z nabyciem produktu”. Tradycyjnie, jako przepis wprowadzający instytucję nietypową, omawiany art. 12 ust. 1 pkt 4 został przegłosowany w trakcie prac parlamentarnych bez żadnych uwag. A tymczasem zniweczenie umowy jako forma naprawienia szkody pojawiało się dotąd w zasadzie tylko w nielicznych wypowiedziach doktryny, jako jeden ze sposobów restytucji naturalnej. Trudno powiedzieć, dlaczego ustawodawca zdecydował się na wprowadzenie tego typu roszczenia właśnie do przepisu dotyczącego odszkodowania – konsument może chcieć zniweczenia umowy bez konieczności wykazywania szkody. Zresztą, może to zrobić i teraz, występując z roszczeniem o usunięcie skutków nieuczciwej praktyki! Tym bardziej trudno odgadnąć cel, jaki przyświecał ustawodawcy przy konstruowaniu roszczeń.


Co więcej, jako jedyne państwo europejskie Polska przyznała legitymację czynną do występowania z roszczeniami indywidualnemu konsumentowi (zezwala na to dyrektywa w 9. motywie preambuły). Definiując konsumenta odsyła z kolei do przepisów kodeksu cywilnego, czyli do definicji uznającej za konsumenta osobę fizyczną, która dokonuje czynności prawnej w celu niezwiązanym z jej działalnością gospodarczą lub zawodową. Zabieg ten zasługiwałby na pochwałę gdyby nie to, że jego skutkiem musi być wykluczenie roszczeń osoby fizycznej nieprowadzącej działalności gospodarczej lub zawodowej przed dokonaniem czynności prawnej! Innymi słowy, dopóki jestem jedynie adresatem pewnej praktyki, np. reklamy wprowadzającej w błąd (sfera faktów), a nie stroną czynności prawnej (sfera czynności konwencjonalnych), nie jestem konsumentem, a zatem nie przysługuje mi legitymacja czynna w procesie z przedsiębiorcą. Jest to o tyle niefortunne, że nieuczciwe praktyki rynkowe mogą wpływać (zob. art. 4 ust. 1 u.p.n.p.r.) na zachowanie przeciętnego konsumenta przed, w trakcie i po zawarciu umowy. W doktrynie proponowana jest interpretacja nakazująca uwzględniać (śladem dyrektywy) także dokonywanie przez osobę fizyczną czynności faktycznych[2], jednak trudno sobie wyobrazić odejście od jednoznacznej wykładni językowej przy tak precyzyjnym odesłaniu do definicji z art. 221 k.c.

Ponadto, sam fakt posiadania legitymacji czynnej nie oznacza, że naruszenie interesu konsumenta-powoda przesądzi o zasadności roszczenia. Do tego niezbędne jest zaistnienie nieuczciwej praktyki rynkowej, a jej definicja odwołuje się do pojęcia przeciętnego konsumenta (zob. art. 2 pkt 8 u.p.n.p.r.), a zatem wzorca normatywnego, wypracowanego przez orzecznictwo ETS. Można zatem wyobrazić sobie sytuację, w której konsument co prawda będzie legitymowany czynnie, ale praktyka naruszająca jego indywidualny interes wcale nie będzie nieuczciwa, ponieważ nie wywołałaby istotnego wpływu na podejmowanie decyzji przez „przeciętnego konsumenta”.

Wreszcie, kontrowersje wywołuje stosunek przepisów u.p.n.p.r. do przepisów u.z.n.k. Ustawodawca polski, inaczej niż niemiecki, nie zdecydował się na połączenie systemu zwalczania nieuczciwej konkurencji ze zwalczaniem nieuczciwych praktyk rynkowych w jednej ustawie. U.z.n.k. chroni zatem przede wszystkim interes konkurentów (choć, wtórnie, także konsumentów), a u.p.n.p.r. chroni przede wszystkim interes konsumentów (a także, ponownie wtórnie, interes uczciwych konkurentów). Można postawić pytanie, czy konkurenci mogą wystąpić z roszczeniami przeciwko przedsiębiorcy stosującemu nieuczciwe praktyki rynkowe, wobec pominięcia ich w umieszczonym w art. 12 u.p.n.p.r. katalogu podmiotów dysponujących legitymację bierną. Wydaje się, że tak, przy czym wymagałoby to uznania nieuczciwej praktyki za czyn nieuczciwej konkurencji. Biorąc jednak pod uwagę, że w art. 3 u.p.n.p.r. znalazł się wyraźny zakaz stosowania nieuczciwych praktyk rynkowych, a klauzula generalna z art. 3 ust. 1 u.z.n.k. obejmuje czyny sprzeczne z ustawą lub dobrymi obyczajami, naruszające interes przedsiębiorcy lub zagrażające mu, można stworzyć taką „piętrową” konstrukcję. Tym samym, przedsiębiorca, którego interes został zagrożony lub naruszony stosowaniem nieuczciwej praktyki, może wystąpić z roszczeniami, ale z art. 18 ust. 1 u.z.n.k. Dysponuje zatem szerszym ich katalogiem (ma także wspomniane roszczenie o wydanie korzyści).

Trudno powiedzieć, jaką rolę odegra omawiana ustawa w zwalczaniu nieuczciwych praktyk rynkowych. Z jednej strony nie brakuje potencjalnych adresatów pozwów. Z drugiej, czy polscy konsumenci są gotowi występować na drogę sądową? Być może skłoni ich do tego ułatwienie dowodowe umieszczone w art. 13 u.p.n.p.r. (to przedsiębiorca musi udowodnić, że dana praktyka nie jest nieuczciwą praktyką wprowadzającą w błąd!). Być może ułatwieniem będzie proponowana instytucja pozwu zbiorowego. Być może jednak ustawa nie znajdzie zastosowania w praktyce, a śmiała decyzja ustawodawcy trafi w próżnię.

Autor: Bohdan Widła
[3]



[1] Co zresztą było krytykowane jako przejaw „braku zaufania” do sędziów, zob. J. Szwaja, A. Tischner, Implementacja dyrektywy 2005/29/WE o zwalczaniu nieuczciwych praktyk rynkowych do prawa polskiego, „Monitor Prawniczy” 20/2007, s. 1117.

[2] A. Michalak, Przeciwdziałanie nieuczciwym praktykom rynkowym. Komentarz, Warszawa 2008, s. 56.

[3] Poglądy prezentowane w niniejszym tekście są efektem współpracy Wojciecha Jarosińskiego i niżej podpisanego.

sobota, 7 marca 2009

Nowelizacja kodeksu spółek handlowych dokonana ustawą z dnia 23 października 2008 r. i jej europejski kontekst.

W odniesieniu do spółek kapitałowych stanowią one kolejny krok w kierunku liberalizacji ochrony kapitału zakładowego, wyznaczony ostatnio m.in. przez dyrektywę 2006/68/WE z dnia 6 września 2006 r. zmieniającą dyrektywę Rady 77/91/EWG w sprawie tworzenia spółek akcyjnych i utrzymywania oraz zmian wysokości kapitału. Dyrektywa ta została implementowana do prawa polskiego ustawą z dnia 13 czerwca 2008 o zmianie ustawy – Kodeks spółek handlowych (Dz. U. 2008 r., nr 118, poz. 747), przewidującą m. in. ograniczenie zakazu financial assistance, czy złagodzenie warunków nabywania akcji własnych przez spółki akcyjne.[1] Nowelizacja z 23 października 2008 r. przynosi w tym zakresie kolejną zmianę. Przewiduje ona bowiem obniżenie minimalnej wartości kapitału zakładowego z 50 tys. zł do 5 tys. zł w spółce z ograniczoną odpowiedzialnością oraz z 500 tys. zł do 100 tys. zł w spółce akcyjnej. W intencji ustawodawcy ma to na celu ułatwienie wyboru tych form prawnych przedsiębiorcom dysponującym niedużym kapitałem. Zmiana ta spotkała się jednak z różnym przyjęciem w doktrynie. Z jednej bowiem strony jest oceniana, zgodnie z intencją ustawodawcy, jako ułatwienie w podejmowaniu działalności gospodarczej w formie spółki akcyjnej czy spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, np. na rynku internetowych start-up’ów, a więc firm młodych, charakteryzujących się dużym potencjałem wzrostu, ale i dużym ryzykiem.[ii] Jednocześnie jednak omawiana zmiana jest przedmiotem szerokiej krytyki. Obniżeniu minimalnej wartości kapitału zakładowego powinno bowiem towarzyszyć wzmocnienie sytuacji wierzycieli, a cała nowelizacja winna mieć charakter systemowy.[iii] W obecnym kształcie omawiana zmiana może natomiast doprowadzić do wzrostu kosztów transakcyjnych ponoszonych przez kontrahentów spółek z obniżonym kapitałem zakładowym, którzy obawiając się o bezpieczeństwo swoich interesów będą częściej korzystać z doradców, audytów finansowych i prawnych.[iv] Wątpliwości budzi także to, czy nowelizacja rzeczywiście doprowadzi do powstania nowych, prężnych przedsiębiorstw. Jak wskazuje prof. S. Sołtysiński jej efektem będzie raczej, w szczególności w odniesieniu do spółek z o.o., wzrost liczby spółek, które nie rozpoczną działalności albo już w pierwszym jej miesiącu będą musiały zaciągnąć kredyt.[v]

Zmiana minimalnej wartości kapitału zakładowego w spółce z o.o. oraz spółce akcyjnej może być rozpatrywana także w perspektywie stopniowego odchodzenia od konstrukcji kapitału zakładowego, mającej rodowód XIX – wieczny.[vi] Warto w tym kontekście przywołać ostatnią nowelizację przepisów o spółce z ograniczoną odpowiedzialnością dokonaną w Niemczech, a więc ojczyźnie instytucji kapitału zakładowego (podobnie jak i spółki z o.o.). Także tam proponowano radykalne obniżenie minimalnej wartości kapitału zakładowego spółki z o.o., przy jednoczesnym wprowadzeniu odrębnej spółki kapitałowej, w której wniesienie kapitału zakładowego wcale nie byłoby wymagane. Ostatecznie przyjęto rozwiązane kompromisowe, pozostawiając wartość minimalną kapitału zakładowego niemieckiej GmbH na dotychczasowym poziomie (tj. 25 tys. euro) oraz tworząc podtyp spółki o nazwie Unternehmergesellschaft (haftungbeschränkt), dla której minimalna wartość kapitału zakładowego wynosi 1 euro.[vii] Stanowi ona w istocie odmianę spółki z o. o., będąc formą przejściową, docelowo prowadzącą do pełnego kształtu GmbH. Nowelizacja, obowiązująca od 1 listopada 2008 r., przewiduje bowiem obostrzenie w postaci obowiązku tworzenia w tego rodzaju spółce rezerwy z zysku rocznego, poprzez dokonywanie odpisów w wysokości 25% rocznego zysku, aż do osiągnięcia wymaganej dla GmbH minimalnej wartości kapitału zakładowego, a więc 25 tys. euro. Po osiągnięciu tej kwoty odpada obowiązek stosowania przepisów szczególnych dla Unternehmergesellschaft (haftungbeschränkt), a zastosowanie znajdują ogólne przepisy o spółce z ograniczoną odpowiedzialnością. Warto przy tym zauważyć, iż obniżeniu minimalnej wartości kapitału zakładowego niemieckiej GmbH towarzyszyły także zmiany mające na celu wzmocnienie pozycji wierzycieli spółki, a polegające m.in. na nałożeniu również na wspólników obowiązku zgłoszenia wniosku o upadłość spółki, gdy nie ma ona zarządu lub zarząd faktycznie nie sprawuje swojej funkcji oraz zwiększeniu odpowiedzialności zarządu za wypłaty z majątku spółki, które doprowadziły do jej upadłości lub były dokonywane już po tym, jak stała się ona niewypłacalna.[viii] Ułatwiono przy tym proces zakładania spółki z o.o. od strony formalnej, m. in. wprowadzając uproszczoną procedurę rejestracji tego rodzaju podmiotu pod warunkiem, że wpłata kapitału założycielskiego nastąpi wyłącznie w gotówce, spółka zostanie powołana maksymalnie przez trzech wspólników oraz, że podmiot będzie zarządzany tylko i wyłącznie przez jedną osobę.[ix] Procedura ta następuje w oparciu o wzorcowy dokument, który jest załącznikiem do ustawy, a umowa spółki nie powinna odbiegać w treści od tego wzoru. Niemiecka nowelizacja instytucji kapitału zakładowego w spółce z ograniczoną odpowiedzialnością ma więc niewątpliwie, w odróżnieniu od polskiej, charakter kompleksowy.

Problem ten może być także rozpatrywany w szerszym jeszcze kontekście tzw. konkurencji regulacyjnej pomiędzy państwami europejskimi.[x] W świetle bowiem dotychczasowego orzecznictwa Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości wydanego na gruncie wspólnotowych przepisów o swobodzie przedsiębiorczości, możliwe jest założenie spółki na terenie jednego prawa europejskiego, a następnie przeniesienie jej faktycznej siedziby (i centrum jej działalności) do innego państwa członkowskiego, przy zachowaniu prawa państwa inkorporacji jako statutu personalnego tej spółki (a więc prawa decydującego o jej sytuacji prawnej).[xi] W związku z tym państwa europejskie zaczynają podejmować działania mające na celu stworzenie przedsiębiorcom zarówno krajowym, jak i zagranicznym, jak najatrakcyjniejszych warunków prawnych dla zakładania spółek. W tym kontekście przywoływana jest zmiana prawa francuskiego z 2004 r. pozwalająca na zakładanie spółek o kapitale 1 euro, jak i opisywana wyżej nowelizacja prawa niemieckiego.[xii] Także obniżenie minimalnej wartości kapitału zakładowego spółek kapitałowych w prawie polskim może być analizowane w takim kontekście. Nie zmienia to jednak faktu, iż omawiana nowelizacja, wobec braku wzmocnienia pozycji wierzycieli spółki, jest niewystarczająca.

Kolejną istotną zmianą, jaką wprowadza w odniesieniu do spółek kapitałowych ustawa z dn. 23 października 2008 o zmianie ustawy – Kodeks spółek handlowych, jest liberalizacja wymogów formalnych w przypadku umów zawieranych przez spółkę kapitałową z jej jedynym wspólnikiem (akcjonariuszem), pełniącym jednocześnie funkcję jedynego członka zarządu spółki. Nowelizacja przewiduje bowiem uchylenie § 2 i 3 art. 173 k.s.h. oraz § 3 i 4 art. 303 k.s.h., a więc zniesienie wymogu formy aktu notarialnego dla wspomnianej wyżej kategorii umów. Oznacza to, że obecnie dla oświadczenia woli jedynego wspólnika (akcjonariusza) adresowanego do spółki wystarcza zachowanie formy pisemnej ad solemnitatem, chyba że ustawa w szczególnych wypadkach będzie wprowadzać inne rozwiązania (art. 17 § 1 k.s.h.).

Podobnie jak w przypadku obniżenia minimalnej wartości kapitału zakładowego spółki z o.o. oraz spółki akcyjnej, także w tym przypadku intencją ustawodawcy było ułatwienie obrotu gospodarczego. Ponadto, jak wskazuje uzasadnienie projektu nowelizacji, dotychczasowe wymogi wprowadzane przez art. 173 k.s.h. i art. 303 k.s.h. były zbyt surowe, także w świetle przepisów tzw. XII Dyrektywy Rady Wspólnot Europejskich w sprawie prawa spółek z dnia 21 grudnia 1989 r. nr 89/667/EWG, która łagodniej podchodzi do kwestii oświadczeń woli jedynego wspólnika (akcjonariusza) składanych spółce. Wskazuje ona bowiem jedynie, iż konieczne jest zachowanie formy pisemnej i to tylko w zakresie czynności przekraczających zwykły zarząd, nie precyzując przy tym rygoru niezachowania formy. Jednakże omawiana zmiana, podobnie jak obniżenie minimalnej wartości kapitału zakładowego, spotkała się z różnym przyjęciem. Zdaniem prof. A. Kidyby, który przygotował opinię do projektu nowelizacji, pozostawianie wspólnikom znacznej swobody w kształtowaniu relacji między wspólnikiem i spółką, może prowadzić do nadużyć.[xiii] Ułatwienie obrotu dla spółki jednoosobowej może bowiem skutkować utrudnieniem tego obrotu dla jej wierzycieli lub wierzycieli wspólnika, w szczególności w zakresie egzekucji zobowiązań.[xiv]

Ostatnią istotną zmianą, jaką wprowadza nowelizacja w odniesieniu do spółek kapitałowych, jest regulacja dotycząca dnia wypłaty dywidendy. W przypadku spółki z ograniczoną odpowiedzialnością dotychczasowe przepisy w ogóle nie przewidywały kiedy dywidenda ma być wypłacana, a jedynie regulowały tzw. dzień dywidendy, tj. dzień według którego ustala się listę wspólników uprawnionych do dywidendy za dany rok obrotowy (art. 193 § 1 – 3 k.s.h.). Nowelizacja wprowadza zasadę, iż dywidendę wypłaca się w dniu określonym w uchwale wspólników. Jeżeli natomiast uchwała wspólników takiego dnia nie określa, dywidenda jest wypłacana w dniu określonym przez zarząd. W odniesieniu do spółki akcyjnej art. 348 § 3 k.s.h. przewidywał, iż termin wypłaty dywidendy ustala zwyczajne walne zgromadzenie akcjonariuszy. Nowelizacja uzupełnia tę regułę, przyjmując iż w wypadku gdy dzień wypłaty dywidendy nie jest określony w uchwale walnego zgromadzenia, dywidenda jest wypłacana w dniu wskazanym przez radę nadzorczą.

Wprowadzenie omawianych zmian zostało podyktowane problemami pojawiającymi się na gruncie prawa podatkowego. Zgodnie bowiem z orzecznictwem Naczelnego Sądu Administracyjnego dywidenda, która nie została wypłacona wspólnikom niezwłocznie po podjęciu uchwały przez zgromadzenie wspólników w tym zakresie stanowi nieodpłatne świadczenie w rozumieniu przepisów ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych, a co za tym idzie jest przychodem spółki.[xv] Wprawdzie w odniesieniu do spółki akcyjnej, która spóźniła się z wypłatą dywidendy w dniu określonym w uchwale walnego zgromadzenia akcjonariuszy Naczelny Sąd Administracyjny powyższej reguły już nie zastosował[xvi], jednakże omawiane zmiany niewątpliwie mogą wpłynąć pozytywnie na sytuację spółek kapitałowych, które będą miały większą kontrolę nad określaniem dnia wypłaty dywidendy. Co za tym idzie, spółki kapitałowe będą mogły uniknąć negatywnych dla nich skutków podatkowych wynikających z opóźnienia w wypłacie dywidendy, poprzez odpowiednie planowanie procesu jej wypłacania.

Również nie wszystkie zmiany jakie nowelizacja wprowadza w odniesieniu do spółek osobowych spotkały się z aprobatą. Dotyczy to m.in. zniesienia obowiązku przekształcenia spółki cywilnej w spółkę jawną, w wypadku gdy przychody netto ze sprzedaży towarów lub świadczenia usług w każdym z dwóch kolejnych lat obrotowych osiągnęły równowartość w walucie polskiej co najmniej 400.000 euro, przewidzianego w art. 26 § 4 k.s.h. W obowiązującym stanie prawnym wspomniane przekształcenie ma charakter fakultatywny i nie jest obwarowane żadnymi wymogami. Zmiana ta jest krytykowana niezwykle ostro. Zdaniem prof. A. Kidyby jest ona nawet najgorszą i najbardziej niebezpieczną, spośród przewidzianych ostatnią nowelizacją.[xvii] Dopuszczenie spółek cywilnych do działalności gospodarczej na dużą skalę niesie bowiem ze sobą znaczne ryzyko. Przedmiotem krytyki jest także inna ze zmian wprowadzonych przez nowelizację w odniesieniu do spółek osobowych, a mianowicie zniesienie wymogu formy aktu notarialnego dla umowy spółki partnerskiej. Zgodnie bowiem ze znowelizowanym art. 92 k.s.h. umowa spółki partnerskiej może zostać zawarta w formie pisemnej ad solemnitatem. Warto przy tym zauważyć, iż początkowo reforma zakładała zniesienie wymogu formy notarialnej nie tylko w odniesieniu do spółek partnerskich, ale także spółek komandytowych, komandytowo-akcyjnych i z ograniczoną odpowiedzialnością. Propozycje te spotkały się jednak z negatywnym przyjęciem. W ostateczności zmiana dotyczy wyłącznie spółek partnerskich. Jakkolwiek spotkać można głosy, iż nowelizacja również w tym zakresie tworzy pole do nadużyć, zdaniem prof. M. Romanowskiego w stosunku do spółek partnerskich rezygnacja z wymogu formy aktu notarialnego dla umowy spółki wydaje się najmniej kontrowersyjna.[xviii] Spośród zmian wprowadzonych nowelizacją w odniesieniu do spółek osobowych większych kontrowersji nie budzi także dostosowanie treści art. 33 k.s.h., regulującego kwestię solidarnej odpowiedzialności wspólników spółki jawnej za zobowiązania powstałe przy prowadzeniu przedsiębiorstwa, wniesionego do spółki przez przedsiębiorcę jednoosobowego, do przepisów kodeksu cywilnego (art. 554 k.c.).

Podsumowując, należy stwierdzić, że nowelizacja k.s.h. dokonana ustawą z dnia 23 października 2008 r. jedynie częściowo zasługuje na aprobatę. W znacznej mierze zmiany stanowią jednak krok w niewłaściwym kierunku (np. likwidacja obligatoryjnego przekształcenia spółki cywilnej w jawną), bądź wprowadzone zostały w sposób niepełny (np. obniżenie minimalnej wartości kapitału zakładowego w spółkach kapitałowych). Tymczasem wiele instytucji kodeksu spółek handlowych wymaga zmian kompleksowych, systemowych, dostosowujących je do wymagań nowoczesnego obrotu handlowego. W najbliższym zresztą czasie polskie prawo spółek czekają dalsze reformy, wynikające m. in. z potrzeby implementacji kolejnych dyrektyw (np. dyrektywy 2007/36/WE w sprawie wykonywania niektórych praw akcjonariuszy). Miejmy nadzieję, że zostaną one przeprowadzone rozważniej.


[i] Zob. szerzej M. Żurek, Liberalizacja ochrony kapitału zakładowego i jej znaczenie dla KSH, Monitor Prawniczy nr 19/2007.

[ii] Zob. http://czuchaj.blogspot.com/2008/06/nowelizacja-prawa-spek.html

[iii] Obniżenie kosztów zakładania i prowadzenia spółek nie wyzwoli przedsiębiorczości. Debata nad nowelizacją Kodeksu spółek handlowych, Gazeta Prawna nr 171, 2 września 2008.

[iv] Minima kapitałowe w spółkach nie powinny być tak drastycznie obniżone. Rozmowa ze Stanisławem Soltysińskim, prof. Uniwersytetu A. Mickiewicza w Poznaniu, Gazeta Prawna nr 86, 2 maja 2008.

[v] Minima kapitałowe…, Gazeta Prawna nr 86, 2 maja 2008.

[vi] Zob. A. Opalski, Kapitał zakładowy: skuteczny instrument ochrony wierzycieli czy przestarzała koncepcja prawna? Próba porównania modeli ochrony wierzycieli w prawie państw europejskich i Stanów Zjednoczonych, Kwartalnik Prawa Prywatnego, nr 2/2004.

[vii] M. Chomiuk, Czego może nas nauczyć reforma niemieckiego prawa spółek, Rzeczpospolita nr 273 (8174), 22 – 23 listopada 2008.

[viii] M. Chomiuk, Czego może…, Rzeczpospolita nr 273 (8174), 22 – 23 listopada 2008.

[x] M. Szydło, Konkurencja regulacyjna w prawie spółek, Wolters Kluwer 2008.

[xi] Zob. m. in. wyrok ETS z 5 listopada 2002 r. w sprawie Überseering, C – 208/00; a także J. Napierała, Europejskie prawo spółek, C. H. Beck 2006.

[xii] Obniżenie kosztów…, Gazeta Prawna nr 171, 2 września 2008.

[xiii] Zob. M. Romatowska, R. Kwaśnicki, Umowy z jedynym wspólnikiem (akcjonariuszem) już bez notariusza, Rzeczpospolita nr 302 (8203), 29 grudnia 2008.

[xiv] D. Michta, Kodeks spółek handlowych: wątpliwa zmiana, Rzeczpospolita nr 280 (8181), 1 grudnia 2008.

[xv] zob. uchwałę NSA w składzie 7 sędziów z dnia 18 listopada 2002 r., sygn. FPS 9/02.

[xvi] zob. wyrok NSA z dnia 29 września 2004 r., sygn. FSK 780/4.

[xvii] Obniżenie kosztów…, Gazeta Prawna nr 171, 2 września 2008.

[xviii] Obniżenie kosztów…, Gazeta Prawna nr 171, 2 września 2008.

wtorek, 27 stycznia 2009

Charakter prawny umowy licencyjnej dotyczącej patentu na tle przepisów prawa własności przemysłowej.

            Licencja jest pozakodeksową umową nazwaną, której definicji oraz szczegółowych uregulowań poszukiwać należy w ustawach szczególnych. Ponadto, w razie braku odpowiednich przepisów stosuje się do niej posiłkowo postanowienia k.c.

            Na gruncie ustawy prawo własności przemysłowej, licencja unormowana jest jako dwustronna czynność prawna pomiędzy uprawnionym z patentu (licencjodawcą) a osobą, która nabywa prawo do korzystania z wynalazku (licencjobiorcą). Na mocy umowy licencyjnej nie dochodzi do zmiany podmiotu prawa z patentu. Charakter prawny umowy licencyjnej jest sporny.

            W doktrynie od wielu lat prowadzone są zacięte dyskusje dotyczące prawnego charakteru umowy licencyjnej. W 1984 roku został do ustawy o wynalazczości wprowadzony przepis o treści odpowiadającej obecnemu art. 78 prawa własności przemysłowej dotyczący sytuacji prawnej licencjobiorcy w razie zmiany podmiotu uprawnionego z patentu. Ustawa wyraźnie przewiduje, że w takiej sytuacji licencja będzie skuteczna również wobec następcy prawnego, gdyż sam patent jest nią obciążony. Należałoby się w tym momencie zastanowić, czy przez proste wprowadzenie do przepisu pojęcia obciążenia ustawodawca przesądził o charakterze prawnym licencji na rzecz rozporządzenia. Wyłania się tutaj problematyka dopuszczalności obciążania praw bezwzględnych prawami względnymi. Nie jest bowiem sporne, że licencja nie tworzy prawa bezwzględnego na rzecz licencjobiorcy, a jedynie pod pewnymi warunkami i w konkretnych okolicznościach pozwala na sprzeciwianie się naruszeniom patentu przez osoby trzecie[1]. 

            W rozważaniach dotyczących charakteru prawnego licencji nie należy zapominać, że jest to nie tylko spór teoretyczny. Prawo własności przemysłowej nie powinno działać jedynie w sferze “abstrakcyjnych” możliwości, ale dawać poręczne narzędzia, zdolne do skutecznego funkcjonowania w obrocie gospodarczym. Należy więc skupić się zwłaszcza na skutkach poszczególnych koncepcji i wyważeniu uprawnień licencjobiorcy i licencjodawcy.

            W dalszej części rozważań chciałabym przedstawić kolejno koncepcje o upoważniającym, zobowiązującym oraz rozporządzającym charakterze prawnym licencji.

Upoważnienie.

            Upoważnienie definiowane jest w literaturze przedmiotu jako czynność, przez którą podmiot jej dokonujący wyznacza innemu podmiotowi kompetencję do dokonania czynności konwencjonalnej ze skutkiem dla siebie[2]. Doprowadza to do wniosku, że licencjobiorca nie nabywa żadnych własnych praw, a ma jedynie kompetencję poruszania się i działania w sferze uprawnień licencjodawcy i na jego rachunek. 

            Koncepcja ta zakłada oparcie wykładni normy wynikającej z art. 66 ust. 2 pwp na  teorii upoważnienia. Upoważnienie w tym wypadku nie będzie utożsamiane z jednostronną, ale dwustronną czynnością prawną. Teoria ta jest ściśle związana z problematyką pełnomocnictwa, prokury i zastępstwa pośredniego. Wedle niej osobie B przysługuje kompetencja do określonego działania we własnym lub cudzym imieniu i interesie, a jej korelatem po stronie osoby A jest  stan związania: osoba A nie może spowodować w drodze zastosowania środków prawnych, aby osoba B powstrzymywała się od działania należącego do jej “kompetencji”. Upoważnienie licencyjne nie zobowiązuje licencjodawcy ani osób trzecich do żadnego działania ani zaniechania lecz “wiąże” licencjodawcę w tym znaczeniu, że nie może on w sposób prawnie skuteczny przeciwstawić się korzystaniu z wynalazku przez licencjobiorcę. Sytuacja prawna licencjodawcy nie jest określona przez wyliczenie jego zobowiązań, ale przez stwierdzenie, że na skutek zawarcia umowy został on pozbawiony możliwości podnoszenia pewnych roszczeń przeciwko określonej osobie[3]. Stwarzałoby to sytuację, w której licencjodawca nie byłby w żaden sposób wobec licencjobiorcy zobowiązany, a jedynie pozbawiony możliwości podnoszenia roszczeń z art. 66 pwp przeciw licencjobiorcy. Korelatem tego związania nie byłoby powstanie żadnego “własnego” prawa po stronie licencjobiorcy, a jedynie możliwość sprzeciwienia się podnoszeniu roszczeń z art. 66 pwp przez licencjodawcę.

            Celowym jest wykazanie na wstępie tych cech, które już na podstawie samych przepisów odróżniają stosunek licencji i pełnomocnictwa (do którego jest porównywana), a mianowicie to, że licencji nie da się jednostronnie odwołać, a jednocześnie nie można mówić o “znoszeniu działań pełnomocnika” w takim kontekście, w jakim pwp posługuje się tym zwrotem odnośnie działań licencjobiorcy[4]. 

            Jeśli omawiamy umowę licencyjną odwołując się do pojęć takich jak pełnomocnictwo, prokura czy zastępstwo pośrednie, to czy można uznać, że upoważnienie należałoby w tym kontekście pojmować jako specyficzną sytuację działania w kręgu cudzych uprawnień, nastawione  docelowo na działanie dla uprawnionego? Pamiętać należy, że ratio legis  tych instytucji  polega na  możliwości dokonania pewnych czynności konwencjonalnych lub faktycznych, które wpływają na zakres praw i obowiązków mocodawcy. Czy w tym kontekście uprawnione jest takie samo traktowanie licencjobiorcy, podmiotu gospodarczo niezależnego od licencjodawcy, mającego interes w tym, by działać na własny rachunek i w tym celu owe prawa wykorzystywać?

            Równie istotną kwestią w kontekście obrotu gospodarczego jest odpowiedzialność podmiotu  za dokonane czynności konwencjonalne oraz faktyczne wywołujące określone skutki prawne. Czy w świetle przedstawianej koncepcji należałoby uznać, że wszelkie działania dokonane przez licencjobiorcę w konsekwencji obciążać będą licencjodawcę, gdyż licencjobiorca będzie działał w obrębie jego kompetencji? Czy należałoby tutaj zastosować analogię do pełnomocnika czy prokurenta działających w sferze interesów mocodawcy lub zastępcy pośredniego, który jest zobowiązany do przeniesienia na zastępowanego wszelkich praw, ten zaś ma zwolnić go z zaciągniętych zobowiązań? Zastanowienia wymagałaby także kwestia zawierania przez licencjobiorcę zobowiązań, ich wykonanie a także ewentualnej odpowiedzialności za niewykonanie lub nienależyte wykonanie. Czy licencjobiorca działałby we własnym imieniu (analogicznie jak zastępca pośredni) czy też w imieniu licencjodawcy. Gdyby wyjść z założenia, ze licencja jest umową o charakterze upoważnienia, okazałoby się, ze licencjobiorca może dokonywać działań w sferze prawnej licencjodawcy, ten zaś nie będzie miał wpływu na działania licencjobiorcy, a co więcej, będą go obciążały skutki takich działań. Okazałoby się wtedy, że licencjodawca nie jest skutecznie chroniony przed konsekwencjami czynności licencjobiorcy. Gdyby z kolei przyjąć koncepcję zbliżającą instytucję licencji bardziej do zastępstwa pośredniego należałoby już chyba w samej umowie licencyjnej oznaczyć, do jakich działań licencjobiorca jest upoważniony, bądź zobowiązany oraz w jaki sposób nastąpi późniejsze przekazanie uprawnień i zwolnienie ze zobowiązań[5].

            Warta wspomnienia jest także kwestia uprawnień przyznanych licencjobiorcy na gruncie  art. 76 ust.6 pwp, gdzie licencjobiorcy wyłącznemu wpisanemu do rejestru zostało przyznane prawo ścigania naruszeń patentu. Przepis ten rozszerza zakres możliwości działania licencjobiorcy w stosunku do osób trzecich, niezależnie od woli stron umowy licencyjnej i należałoby go traktować na gruncie omawianej koncepcji podobnie jak ustawowe określenie zakresu prokury.

            Poważne wątpliwości budzi koncepcja upoważnienia na gruncie zdolności do czynności prawnych. Skoro upoważnienie nie jest ani zobowiązaniem, ani rozporządzeniem, czynności takiej mógłby zatem dokonać każdy uprawniony z patentu (posiadający zdolność prawną), bez względu na swoją zdolność do czynności prawnych. W konsekwencji ustanowienie licencji byłoby ważne i skuteczne nawet w wypadku ustanowienia jej przez osobę ograniczoną w zdolności do czynności prawnych w rozumieniu przepisów kc bez wymaganej dla tej czynności  zgody[6].

            Konsekwencją uznania upoważniającego charakteru umowy licencyjnej będzie stwierdzenie, że uprawniony z patentu może swobodnie zrzec się swojego prawa, zaś licencjobiorca nie będzie miał na to działanie żadnego wpływu. Art. 90 ust.1 pkt.2 pwp stanowi bowiem o zgodzie osób, którym służą prawa na patencie. Przyjmując brak korelacji obowiązek – uprawnienie w koncepcji upoważnienia stwierdzić należy, ze licencjobiorca nie będzie mógł się wypowiedzieć w tym zakresie co do działań licencjodawcy. Jurydycznie jest rzecz jasna takie ukształtowanie możliwe, pytanie brzmi, czy ma ono sens na gruncie obrotu gospodarczego.

            Warto w tym miejscu wspomnieć koncepcję o upoważniająco- zobowiązującym charakterze umowy licencyjnej. Zakłada ona, iż oprócz upoważnienia w licencji pojawia się szereg obowiązków, które licencjodawca ma wykonać (jak na przykład przekazanie licencjobiorcy dokumentów dotyczących patentu).

Zobowiązanie.

            Koncepcja zobowiązaniowego charakteru umowy licencyjnej opiera się na założeniu, że skutki umowy licencyjnej zamykać się będą w relacji licencjodawca - licencjobiorca. Uprawnienia licencjobiorcy będą się ograniczały do prawa żądania od licencjodawcy znoszenia faktu korzystania przez licencjobiorcę z patentu, to znaczy niepodnoszenia przeciw niemu roszczeń zakazowych. To, co w poprzedniej koncepcji było uważane jedynie za “stan związania”, tutaj zostało wprost określone jako zobowiązanie (obowiązek). Po stronie licencjobiorcy powstanie więc roszczenie o zgodne z umową zachowanie się licencjodawcy.

            Tak sformułowane obowiązki licencjodawcy nie zapewniają licencjobiorcy możliwości domagania się umożliwienia korzystania z rzeczy, a ograniczą się jedynie do prawa żądania, by licencjodawca nie podnosił wobec niego roszczeń zakazowych. Czysto zobowiązaniowy charakter umowy licencyjnej nie tłumaczy także, dlaczego już w momencie nawiązania stosunku licencyjnego uprawniony z patentu nie będzie mógł skutecznie podnosić zarzutów dotyczących bezprawnego wkraczania przez licencjobiorcę w sferę jego wyłączności (poprzez korzystanie z wynalazku). Jest to sytuacja analogiczna jak przy umowie najmu, gdzie właściciel rzeczy nie może podnosić roszczeń z art. 222 kc już od momentu wstąpienia w stosunek najmu, a nie od momentu wykonania świadczenia[7]. Ponadto, na tle uregulowań kodeksowych, najemca nie jest uprawniony do władania rzeczą, a jego roszczenie ogranicza się do żądania określonego zachowania od wynajmującego. Mimo to przyjmuje się, że może on skutecznie przeciwstawić umowę najmu (teoretycznie o charakterze czysto zobowiązującym) roszczeniu właściciela z art. 222 kc, może zatem podnosić skuteczne względem niego prawo do władania rzeczą. Oznaczałoby to, że zarówno ustanowienie ograniczonych praw rzeczowych, jak i stosunków zobowiązaniowych “ubezskuteczniałoby” prawo własności. Jak w takim razie można rozróżniać owe dwa stosunki jednym przyznając przymiot rozporządzenia, a innym go odmawiając i klasyfikując jako niepowodujące żadnych zmian w sferze praw podmiotowych[8]?

            Rozważenia na gruncie tej koncepcji wymaga również treść art. 78 oraz art. 90 prawa własności przemysłowej. 

            Art. 90 stanowi m.in. o zgodzie osób, którym przysługują prawa na patencie w razie zrzeczenia się patentu przez uprawnionego. Na gruncie koncepcji czysto zobowiązującej licencjobiorca nie mógłby wyrażać zgody na działania licencjodawcy, gdyż przysługuje mu jedynie roszczenie o znoszenie jego działań (niepodnoszenie roszczeń ochronnych), a więc nie posiada żadnego prawa na patencie.

            Zastanawiające jest także, jak należałoby traktować art. 78 pwp i przewidziane w nim “obciążenie” prawa z patentu. Czy można by było potraktować je analogicznie do art. 678 §1 kc i uznać, że jest to czysta “podmiana” (wstąpienie w stosunek najmu konkretnego kontrahenta) podmiotów stosunku najmu, przy czym prawo najemcy nie jest skuteczne erga omnes - względem wszystkich potencjalnych podmiotów mogących wejść w stosunek prawny z licencjodawcą, a jedynie względem tego konkretnego podmiotu, który z licencjodawcą zawrze umowę o przeniesieniu prawa z patentu? Należy zauważyć, że przepis art. 678 §1 k.c. został zredagowany odmiennie niż art. 78 pwp.- w pierwszym mowa o “wstąpieniu w” stosunek prawny, w drugim o  “skuteczności” licencji “wobec następcy prawnego”- czy na gruncie tych rozbieżności uprawnione byłoby dokonanie przytoczonej wyżej wykładni?

            Czy należałoby raczej może opowiedzieć się za koncepcją uznającą możliwość ustanawiania  na prawach bezwzględnych obciążeń będących stosunkami względnymi?
Rozporządzenie.

            Koncepcja ta, stojąca w wyraźnej opozycji do teorii upoważnienia, zakłada możliwość ustanawiania na prawach bezwzględnych obciążeń będących stosunkami względnymi. Koncepcja ta ma w doktrynie zarówno zwolenników, jak i przeciwników[9].

            Obciążenie to ustanowienie prawa podmiotowego otwierającego przed adresatem przysporzenia prawnie zabezpieczoną możliwość korzystania z tej części majątku, która była przedmiotem czynności rozporządzającej. Rozporządzający pozostaje nadal legitymowany do ponoszenia roszczeń obronnych wobec osób trzecich i do rozporządzania obciążonym prawem[10]. Obciążenie w literaturze wyróżniane jest wraz z innymi czynnościami rozporządzającymi: przeniesieniem prawa (powodującym powstanie prawa bezwzględnego na rzecz innego podmiotu), zniesieniem prawa oraz innymi czynnościami klasyfikowanymi jako “ograniczenie prawa”. Charakterystyczne dla obciążenia jest to, że prawo, na którym zaistniało obciążenie wraca do swego pierwotnego jurydycznego kształtu automatycznie po wygaśnięciu prawa obciążającego. Nie potrzeba więc dokonywać jakichkolwiek dodatkowych czynności prawnych.

            Konsekwencji rozporządzenia poszukiwać należy - jak wynika z powyższej definicji - w samym prawie, na którym dokonano czynności obciążającej. To, czy nowo powstałe prawo będzie kreowane jako bezwzględne, nie będzie miało więc w tym kontekście żadnego znaczenia. Istotne będzie, czy dana czynność doprowadziła do osłabienia prawa korzystania z części majątku osoby dokonującej rozporządzenia.

            Warto zauważyć, że większość doktryny zgodna jest, że momentem początkowym uprawnienia (kompetencji) licencjobiorcy do korzystania z wynalazku jest chwila zawarcia umowy licencyjnej[11]. Od tego momentu następują zmiany w prawie podmiotowym licencjodawcy i zostaje on pozbawiony możliwości podnoszenia roszczeń obronnych przeciw licencjobiorcy. Takie działanie czynności prawnej jest możliwe tylko wtedy, kiedy powoduje ona zmianę w prawie podmiotowym.

            Nietrafiony wydaje się także pogląd, że brak obowiązku licencjodawcy znoszenia działań licencjobiorcy. Założenie to wynika z przekonania, iż rozporządzenie musi kreować prawo bezwzględne na rzecz licencjobiorcy (utożsamianie rozporządzenia z przeniesieniem prawa) - jeśli więc licencjodawca pozbywa się na rzecz licencjobiorcy części przysługujących mu kompetencji, nie może jednocześnie zobowiązywać się do ich niewykonywania. W omawianej koncepcji założono jednak, iż obciążenie nie pozbawia licencjodawcy jego praw wyłącznych (nie przenosi ich na licencjobiorcę), które może on nadal podnosić wobec osób trzecich, ale nie wobec licencjobiorcy (stosunek względny). Licencjodawca miałby tym samym obowiązek typu pati wobec licencjobiorcy od momentu zawarcia umowy licencyjnej aż do jej wygaśnięcia. Sytuacja przedstawiałaby się tutaj analogicznie jak w przypadku służebności czynnych, które są zaliczane do ograniczonych praw rzeczowych.

            Prawo licencjobiorcy miałoby charakter co do zasady względny, rozszerzony jednak ustawowo poprzez art. 76 ust.6 oraz art. 78 pwp. Ponadto, uznanie, że licencjobiorcy przysługuje prawo na patencie otwierałoby mu możliwość sprzeciwu wobec zrzeczenia się przez uprawnionego prawa do patentu (art.90 pwp.).

            Licencjobiorca w ramach korzystania z patentu działałby w swoim imieniu i docelowo zawsze na własny rachunek - wobec osób trzecich występowałby więc jako samodzielny podmiot,  działający w obrębie kompetencji przysługujących mu na podstawie umowy licencyjnej, w zakresie uprawnień przysługujących co do zasady licencjodawcy, ale na czas działania umowy licencyjnej obciążonych uprawnieniem do korzystania z nich przez licencjobiorcę. Działanie licencji wobec osób trzecich ujawniałoby się w przypadkach ustanawiania przez licencjodawcę kolejnych praw na patencie, np. ograniczonych praw rzeczowych (użytkowanie). Należałoby wtedy założyć, że sam uprawniony z patentu dysponuje tym prawem w granicach wyznaczonych nie tylko przez prawo, ale także przez umowę licencyjną. Zgodnie z zasadą nemo plus iuris mógłby ustanowić np. użytkowanie patentu tylko w takich granicach, w jakich nie kolidowałoby to z wcześniejszą umowa licencyjną[12].

            Charakterystyczne jest wprowadzenie do koncepcji czysto rozporządzającej elementu zobowiązującego. Koncepcja ta dotyczy przepisu art. 76 ust.4 pwp, gdzie jest mowa o wyłączności licencji. W doktrynie podniesiono, że rozporządzenie prawem z patentu wymagałoby uznania, że licencjodawca traci prawo ustanawiania takich licencji, ergo, gdyby działał wbrew umowie wszelkie kolejne licencje byłyby automatycznie nieważne[13]. S. Sołtysiński[14] odpiera ten argument twierdząc, że tutaj ze względu na potrzebę ochrony obrotu należałoby uznać, że taka regulacja miałaby charakter czysto zobowiązujący i nastąpiłoby niejako “rozszczepienie” charakteru prawnego tej umowy na rozporządzająco-zobowiązującą. Brak jest jednakże jasnego kryterium wyodrębniającego z całości przysługującego licencjodawcy z jednej strony te uprawnienia, które ulegają obciążeniu, z drugiej zaś te, z których licencjodawca zobowiązuje się nie korzystać. Czy można by było uznać, ze rozporządzenie obejmie essentialia negotii (upoważnienie do korzystania z wynalazku i jego zakres), natomiast zobowiązanie dotykać będzie kwestii regulowanych w umowie dodatkowo ( np. kwestia wyłączności licencji)?

            Należy zauważyć, że uznanie licencji za obciążenie prawa z patentu jest kwalifikacją niezwykle wzmacniającą pozycję prawną licencjobiorcy, gdyż będą miały do tej instytucji zastosowanie wszelkie przepisy ogólne prawa cywilnego dotyczące obciążeń, które dają się jednocześnie zastosować do praw na dobrach niematerialnych (np. dotyczące wad prawnych).  Licencjobiorca uzyska także normatywną postawę “przymuszania” licencjodawcy o niezrzekania się prawa z patentu. Ponadto zgodnie z treścią tej koncepcji licencjodawca zostanie ograniczony w możliwości korzystania ze swego prawa względem osób trzecich (nemo plus iuris...), choć sam licencjobiorca żadnych praw bezwzględnych nie nabędzie. Konieczne także staje się częściowe określenie tej umowy jako czynności rozporządzającej, częściowo zobowiązującej.

            Nie wiadomo, czy intencją ustawodawcy było ukształtowanie tak silnej pozycji licencjobiorcy poprzez wprowadzenie art. 78 pwp i czy należy odczytywać ten przepis czysto językowo. Należałoby zwrócić uwagę, że przy  literalnym porównaniu brzmienia art. 66 ust.2 i art.78 pwp pojawia się sprzeczność w ramach jednego aktu prawnego, gdyż z jednej strony umowa licencyjna kreowana byłaby na umowę upoważniającą, z drugiej zaś akcentowano by jej rozporządzający charakter.

            * * *

            W tym krótkim opracowaniu starałam się pokazać oraz omówić najważniejsze koncepcje związane z charakterem prawnym licencji, wskazać ich podstawę prawną oraz najważniejsze skutki. Doktrynalny spór nie jest w tym przypadku czysto teoretyczny, jego znaczenie jest doniosłe, gdyż ma służyć prawidłowemu wyważeniu interesów stron umowy licencyjnej oraz odpowiedniego przez to ukształtowania ich praw i obowiązków. Niebagatelne znaczenie ma charakter prawny tej umowy także dla pewności obrotu gospodarczego. Tam bowiem szczególnie wskazana jest precyzja w określeniu praw przysługujących poszczególnym jego uczestnikom.
Autor: Ri
 
[1] Art. 76 ust.6 ustawy prawo własności przemysłowej z 30 czerwca 2000r.(t. j. Dz. U. z 2003r. nr 119 poz. 1117).
[2] Z. Radwański [w:] System Prawa Prywatnego. Prawo cywilne. Część ogólna. Tom 2, Warszawa 2002, s. 183.
[3] B. Gawlik [w:] Umowa know-how. Zagadnienia konstrukcyjne, Warszawa- Kraków 1974, s. 96 i n.
[4] S. Sołtysiński [w:] Recenzja pracy B. Gawlika “Umowa know-how. Zagadnienia konstrukcyjne”, Państwo i Prawo 1976, z.4, s. 135
[5] Analogia do art. 765 kodeksu cywilnego.
[6] S.Sołtysiński [w:] System prawa własności intelektualnej, praca zbiorowa pod  redakcją J.Szwaji, T. III Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk-Łódź 1990, s. 463 i n.
[7] Ryszard Markiewicz [w:] Umowy licencyjne między jednostkami gospodarki uspołecznionej, Warszawa- Kraków 1978, s.15  S.Sołtysiński [w:] System prawa własności intelektualnej, praca zbiorowa pod  redakcją J.Szwaji, T. III Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk-Łódź 1990, s. 463 i n.
[8] S.Sołtysiński [w:] System prawa własności intelektualnej, praca zbiorowa pod  redakcją J.Szwaji, T. III Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk-Łódź 1990, s. 463 i n.
[9] S.Sołtysiński [w:] System prawa własności intelektualnej, praca zbiorowa pod  redakcją J.Szwaji, T. III Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk-Łódź 1990, s. 463 i n.; S. Grzybowski [w ]:  Zagadnienia prawa wynalazczego, praca zbiorowa pod redakcją S. Grzybowskiego, Warszawa 1969, s. 231
[10] S. Sołtysiński [w:] Rozprawy z prawa cywilnego. Księga pamiątkowa ku czci Witolda Czachórskiego, Warszwa 1985, s.301 i n.
[11] S.Sołtysiński [w:] System prawa własności intelektualnej, praca zbiorowa pod  redakcją J.Szwaji, T. III Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk-Łódź 1990, s. 463 i n.
[12] S. Sołtysiński [w:] Rozprawy z prawa cywilnego. Księga pamiątkowa ku czci Witolda Czachórskiego, Warszwa 1985, s.301 i n.
[13] Ryszard Markiewicz w: Umowy licencyjne między jednostkami gospodarki uspołecznionej, Warszawa- Kraków 1978, s.19
[14] S. Sołtysiński w: Rozprawy z prawa cywilnego. Księga pamiątkowa ku czci Witolda Czachórskiego, Warszwa 1985, s.301 i n.

piątek, 16 stycznia 2009

Wirtualne spory na realnej wokandzie

Wirtualne światy, których sztandarowym przykładem jest Second Life (SL), kojarzone bywają na ogół z grami fabularnymi (RPG). W obydwu przypadkach chodzi o wcielenie się w wymyśloną przez siebie postać. Stąd rozpowszechniło się słowo „awatar”, zapożyczone z mitologii hinduskiej, oznaczające wcielenie, reinkarnację boga. W klasycznej RPG (rozgrywanej bez użycia komputera), możliwości graczy ograniczone są jedynie ich wyobraźnią i ewentualnie założeniami osoby prowadzącej grę (mistrza gry). Mistrz gry wymyśla treść, fabułę gry oraz opisuje efekty poczynań graczy. Podobnie dzieje się w SL, z tą różnicą, że rolę mistrza gry przejmuje system wraz z jego administratorem. Nie ma wobec tego wątpliwości, że SL jest grą i to grą specyficzną, ponieważ nie kreuje fantastycznego świata nadprzyrodzonych mocy (tak jak choćby World of Warcraft), ale stara się symulować realny świat.

Symulacja stworzona SL może być tak łudząca, że niektórym ciężko wyznaczyć granicę pomiędzy światem wirtualnym, a realnym. Gdy w klasycznym RPG postać zostaje okradziona graczowi, który ją prowadzi nie przyjdzie (mam nadzieję) do głowy pomysł pozwania mistrza gry lub innych graczy. Sytuacja nie jest już taka oczywista w wirtualnym świecie, gdzie gracze wyłamują się z ram gry i wnoszą realne pozwy (sprawa Eros LLC v. Doe1). Można wskazać dwie przyczyny zacierania się granic pomiędzy wirtualnymi światami a rzeczywistością. Pierwszą jest brak zasad postępowania w SL i mechanizmów wymuszających ich respektowanie. Może wirtualne prawo wraz z wirtualnym wymiarem sprawiedliwości rozwiązałoby problemy graczy? Pomysł wydaje się fantastyczny, ale dzięki niemu wirtualne spory przestałyby „wyciekać” do realnego świata. Na marginesie można dodać, że rozwiązałaby się wtedy, również skomplikowana kwestia wskazania prawa właściwego. Drugiej, istotniejszej przyczyn trzeba poszukiwać w powiązaniu walutowym. Wirtualne pieniądze, zwane w SL Linden Dollars, są wymienialne na dolary amerykańskie2. Oznacza to, że wirtualne usługi mają swoją realną wartość, co więcej można na nich dobrze zarobić. Wszędzie, gdzie istotną rolę odgrywa interes majątkowy prędzej czy później pojawi się prawo cywilne.

Gdyby traktować SL poważnie obfituje on w problemy prawne. Przykładowo powstaje kwestia obrotu awatarami oraz wirtualnymi przedmiotami, zwanymi również artefaktami. Elementem umowy tego typu z jednej strony jest zobowiązanie do przekazania określonej kwoty Linden Dollars lub realnych pieniędzy (częściej w przypadku przeniesienia praw do awatarów). Od razu pojawia się pytanie czy świadczenie w wirtualnej walucie jest świadczeniem pieniężnym. Idąc dalej, najwięcej wątpliwości wiąże się ze świadczeniem drugiej strony. Na pewno nie chodzi o przeniesienie własności, ponieważ artefakty nie są rzeczami, a co się z tym wiąże nie mogą być przedmiotem prawa własności. Można rozważyć cesję wierzytelności przysługującej użytkownikowi względem administratora. O ile taka konstrukcja wydaje się mieć uzasadnienie w przypadku sprzedaży praw do awatarów, to w stosunku do artefaktów mogą pojawić się problemy z ustaleniem treści cedowanej wierzytelności. Inną możliwością jest doszukanie się w akcie kreowania awatara lub artefaktu działalności twórczej, a co się z tym wiąże, uznania ich za utwory. Wracamy tym samym do pierwszego spotkania dotyczącego przedmiotu prawa autorskiego. W SL użytkownicy mają dużą swobodę w kształtowaniu awatarów oraz artefaktów. Właściwie od nich zależy wygląd tego wirtualnego świata, natomiast rola administratora sprowadza się jedynie do zapewnienia narzędzi potrzebnych do jego budowy. Stąd wydaje się zasadne przyjęcie takiego rozwiązania. Świadczeniem wzajemnym byłoby wtedy udzielenie licencji względnie przeniesienie autorskich praw majątkowych do artefaktu. Aczkolwiek w drugim przypadku pojawia się problem zachowania formy pisemnej. Na rzecz tezy, że awatarzy i artefakty są utworami świadczą pierwsze przypadki „wycieków” wirtualnych sporów do realnych świata. W powołanej wcześniej sprawie Eros LLC v. Doe powód oparł swoje roszczenia na naruszeniu praw autorskich. Również w ciekawym przypadku obscenicznego przerwania wywiadu z awatarem Anshe Chung3, jego „właścicielka” zażądała zaniechania rozpowszechniania screen’ów z tego wywiadu na portalach internetowych powołując się na jej prawa autorskie.

Przedstawione zagadnienie to prawdziwy „wierzchołek góry lodowej”. Skoro SL symuluje realny świat, to również jest tak samo bogaty w problemy prawne. Pytanie tylko czy nie byłoby celowym wyraźne oddzielenie gry od rzeczywistości.

1 Powód rozpowszechniał za wirtualną opłatą akcesoria erotyczne w SL. Pozwany skopiował akcesoria i oferował je po niższej cenie. Skarga dotyczyła naruszenia praw autorskich. Z uwagi na problemy z ustaleniem realnego pozwanego sprawa nie została jeszcze rozstrzygnięta. Więcej informacji zob. http://www.citmedialaw.org/threats/eros-llc-v-doe
2 Średni kurs w 04.12.2008 roku wynosił 267 L$ za 1USD.
3 zob. http://prawo.vagla.pl/node/6978 i linki tam podane